Przeciwnie niż spontaniczny Pyton, Profesor lubi się zastanowić, jak do ciężaru podejść. - Ale jak już to zrobisz, to masz totalny zjazd. Na zapleczu zawsze ktoś wymiotuje, zawsze kogoś trzeba podratować tlenem. - Jadę nieraz po zawodach samochodem do domu i myślę sobie: nigdy więcej - zasępia się strongmen Sławomir Peda. Spłoszony Dominator Początek był zwykle podobny: chłopięcy zachwyt nad muskularnymi ciałami półbogów prężącymi się w czasopismach kulturystycznych, apollińską sylwetką kolegi z klasy bądź postawnym wuefistą, który wpajał ducha sportowej rywalizacji. Szkolne sekcje sportowe, pierwsze sztangi trzymane pod łóżkiem w domu, pierwsze własne siłownie urządzane po piwnicach, samodzielnie odnawiane szkolne sale z ciężarami, do których prócz inicjatora mało kto się potem garnął. - Może to wszystko przez to, że byłem spłoszony, kiedy trafiłem do szkoły w Kościerzynie z tego mojego lasu, rodzinnego Cieńgardła, gdzie stoją cztery domy. Może chciałem się jakoś podbudować, coś sobie udowodnić - opowiada strongmen Sławomir Toczek, inkasent w dziale windykacji hurtowni spożywczej, dorabiający na bramce w lokalu. - Kiedy miałem 16 lat, trener zrobił nam sprawdzian z podciągania się na drążku - wspomina w gdyńskiej kawiarni Lubomir Libacki, mistrz Polski 1999 r., ochroniarz osobisty i kierownik sieci kantorów. - Jako jedyny nie dałem rady się podciągnąć. I to mnie ubodło, ba ja mam charakter nadrzędny, dominujący - mówi Libacki. - Kiedyś w sekcjach było więcej ludzi, można było trenować - dodaje siedzący obok przy kawie Arkadiusz Makurat, dawniej dwukrotny mistrz Polski juniorów w podnoszeniu ciężarów, który właśnie obronił pracę licencjacką w Bałtyckiej Wyższej Szkole Humanistycznej w Koszalinie. - Ale przez ostatnie lata na siłowni byłem tylko ja i sztanga. - Ja na studiach z jednej strony byłem jeszcze zapatrzony w kulturystów, z drugiej zafascynowałem się gimnastyką - opowiada o latach na gdańskiej AWF Jarosław Dymek, wychowawca w malborskim Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym i ochroniarz w klubie studenckim w Sopocie.
Ważący dziś 127 kg, na II roku studiów potrafił zrobić proste salto w tył po podwójnym flik-flaku. - Ale na studiach stałem już na bramkach, więc cały czas musiałem też pakować na siłowni. - Bawiłem się w karate, w boks, a w międzyczasie żelastwo oczywiście też było - snuje opowieść Pyton-Dominator, mistrz Polski 2000 r. i tegoroczny mistrz Europy, zarządzający firmą produkującą meble w rodzinnej Białej Rawskiej, wcześniej czterokrotny mistrz juniorów w wyciskaniu sztangi leżąc. Wydzwoniony w pół drogi nad morze, robi przystanek w Malborku. Trudno, by zajeżdżającego BMW Pytona przeoczyć: 130 kg mięśni upchnięte w koszulkę i szorty. - Do strongmenów szukali silnych chłopaków. I tak to się zaczęło.
- Zjeździłem chyba ponad 100 siłowni w 30 miastach - wspomina Rafał Biernacik, wiceprezes Federacji Strong Man Polska. Siedziba Federacji jeszcze nieco pustawa, świeżo po przeprowadzce na najwyższy poziom lustrzanego wieżowca w Gdyni. Federacja, można powiedzieć, pnie się do góry wraz z polskim strongmeństwem. Budżet pierwszych zawodów w Polsce w 1998 r. wynosił zaledwie kilka tysięcy złotych, natomiast organizacja w Gdyni w 2002 r. mistrzostw Europy pochłonęła ok. 200 tys. dol.
- Potrzebowaliśmy zapaleńców, dlatego zwiedzałem siłownie klubowe, sekcje, salki w mniejszych miejscowościach, a nie żadne modne kluby fitness. W ten sposób znalazłem Pudzianowskiego - tłumaczy Biernacik. - Byłem w pracy, dostałem telefon, że będą jakieś zawody, z jakimiś walizkami, taki jakby wielobój - pamięta Pyton. - Właściciel konkurencyjnej siłowni wystartował w pierwszych strongmenach, poszliśmy razem na trawę i okazało się, że ja jestem lepszy. To też się zgłosiłem - dodaje Jarosław Dymek. W 1999 r. Dymek razem z Pytonem w parze zdobyli trzecie miejsce na Drużynowych Mistrzostwach Świata Strong Man w Chinach. Przez kolejne lata nasza czołowa trójka, czyli Dymek, Pudzianowski i Ireneusz Kuraś zdobywali kolejne medale. - Polacy mają duszę wojowników - odpowiadają pytani, skąd tak błyskawiczne sukcesy polskiej reprezentacji. Jarek Dymek pizza Co trzeba jeść i co robić, żeby tak wyglądać? - Jem, kiedy jestem głodny. To, na co mam ochotę. Chyba mam niezłą genetykę - rozwija myśl Pyton, o którym inni zawodnicy mówią, że "urodzony genetyk", bo siłę musi mieć właśnie w genach. - A ćwiczę cztery godziny dziennie. Na zakładzie mam porozstawiany sprzęt, robię sobie przerwy w pracy i trenuję z oponą, z samochodem. - Dorota, co ja właściwie w domu jem? - Jarosław Dymek zagaduje żonę. - Jezu, jak ja bym miała to spamiętać! - śmieje się Dorota, szczupła blondynka. W centrum Malborka, nieopodal mieszkania Dymków, na piętrze domu handlowego, w karcie dań gwarnej pizzerii Panorama pozycja nr 30 to Jarek Dymek pizza za 9,90 zł mała bądź 11,90 zł duża z podwójnym kurczakiem, gyros i kukurydzą. - Mamy ją od niedawna, na razie lepiej sprzedaje się pieczarkowa - tłumaczy przepraszająco kelnerka. - O 9 rano, w restauracji Zamkowej, śniadanie. Zwykle jajecznica z 5 jaj i pierś z kurczaka z serami i wędlinami - wylicza Dymek, gościnnie karmiony w restauracji i pizzerii. - Potem dwa obiady, potem pizza, potem na wieczór jeszcze coś przetrącę. Jedzenie w historii strongmena odgrywa, bywa, istotną rolę. - Ile ja się umordowałem przez 10 lat! - pamięta strongmen Piotr Szymiec, były kulturysta, usadowiony wśród rozlicznych puszek i pojemników we własnym sklepie z odżywkami dla sportowców w Gdyni.
"Promocja. Białko serwatkowe za 99 zł", głosi powiewająca kartka. - Dwanaście posiłków dziennie. 1 kg ryby, 2 kg piersi kurczaka, 24 jajka. Wyjść na miasto nie można, bo wszędzie te hamburgery pachną, a człowiek po półgodzinie głodny. A po nocach się ciastka i piwo śnią - śmieje się żona Hanna, szczupła blondynka, podobnie jak mąż po gdańskim AWF. Po latach kulturystycznych wyrzeczeń Szymca do startu w strongmenach nakłonił zaprzyjaźniony Dymek. Grunt był podatny i z racji diety, i z racji ostatnich sukcesów Szymca w kulturystycznych zawodach, w których za II miejsce otrzymał wraz z dyplomem nagrodę - szczotkę do sedesu w kolorze lila. W strongmenach, choć wygrane nie oszałamiają, łatwiej odrobić zainwestowane w naturalne i sproszkowane jedzenie pieniądze. Za tegoroczne trzecie miejsce w Drużynowych Mistrzostwach Świata na Węgrzech Dymek z Pytonem dostali po 800 euro. Główną wygraną pucharu Polski ma być w tym roku samochód. - Ja bym nigdy w kulturystykę czy ciężary nie uderzył. Za dużo wyrzeczeń - kwituje strongmen Sławomir Toczek, który batalię o prawo do godnego posiłku toczy od dzieciństwa. W szkole, mieszkając w internacie, dotkliwie odczuwał brak drugiego śniadania. - Patrzyłem, kto z czym ma kanapki i sobie brałem, ale jak nie pasowały, to odkładałem. W końcu zrobiła się afera, specjalny apel i musiałem przestać. W dorosłym życiu Sławka ponownie czekała dyskryminacja. - Pracowałem jako magazynier w hurtowni spożywczej. Jest przerwa na śniadanie, wykładam patelnię, smażę jajecznicę, a tu podbiega przełożony, że coś przyjechało i trzeba zaraz rozładować. Człowieku, mówię, jaki masz problem? Ja jem. No i się skończyła praca.
Szał ciał
Czy strongmeństwo to sport, czy cyrkowy show? Sportowa jest wszak rywalizacja, system oceniania, zawody międzynarodowe. Mniej już sportowe jest sedno strongmeństwa: popis. Zawodnicy przyznają, że nawet wyniki światowych konkursów bywają względne. Finowie są wysocy, więc jeśli to oni organizują zawody, ciężary trzeba ładować na wyższą niż zwykle platformę. Duzi i ciężcy Węgrzy lubią olbrzymie ciężary i kule - wiadomo, że konkurencje będą u nich statyczne. Holandia - rzut ciężarkiem w górę murowany. Nierzadko więc wygrani to właśnie gospodarze. - Ale jeśli gospodarze są na starcie do przodu, inni zawodnicy zwykle bardziej się starają. A tu chodzi przecież o show - mówi wiceprezes polskiej federacji Rafał Biernacik. Z tej samej przyczyny nikogo nie interesuje sprawa dopingu. - Jest taki stereotyp, że strongmen to mięśniak - stwierdza nie bez słuszności Lubomir Libacki. - A ile tu jest przecież rozważań teoretycznych! Jak zacisnąć palce, jak postawić stopy, jak podejść, gdzie złapać. Żeby się zdopingować, muszę się wściec. Myślę na przykład, że z powodu mojego zaniedbania stało się coś złego mojej córce. Albo myślę, dla kogo to robię. - Dla mnie to wszystko jest raczej lekkie - wyjawia Pyton, który nie lubi zbyt długich przerw między konkurencjami, bo wówczas stygnie. - Podchodzę, biorę i idę. - Dzisiaj rozładowywaliśmy sprzęt do ćwiczeń - opowiada z kolei Jarosław Dymek. - Jakie to wszystko ciężkie! Na zawodach przestawiasz się na zupełnie inne tory. Pyton: - Mój kolega jest fanem motorów i ciągle ma jakieś kontuzje. Jeden pali, drugi pije. Ja jestem strongmenem, ćwiczę, jem sporo różnych odżywek. Nie wiem jak oni i ja będziemy wyglądali za 20 lat. Ale co, mam położyć się i czekać? Sławomir Peda: - Wszyscy ludzie się jakoś trują. A ja się truję sportem. Na razie zrobiłem pierwszy krok: mam do tego dystans. Ale jeszcze nie potrafię zrezygnować. Irek Bieleninik, prowadzący telewizyjne relacje z zawodów: - Każdy mężczyzna chce być silny. My, faceci, mamy to w sobie. Panowie lubią być silni, a panie lubią silnych panów. Czy popisy gladiatorów mogłyby więc przestać istnieć?
Jesli ta Wypowiedzia pomoglem ci w Jakis Sposob Kliknij Myszka w dolnym Prawym rogu na napis "CZYTELNIK DZIAŁU"
Sztuka zycia polega na tym by Umierac Młodo ... Ale tak Pózno jak to tylko mozliwe ...