„Reverse diet” to termin, którym określa się rozwiązania żywieniowe wprowadzanie po zakończeniu diety redukcyjnej, które mają na celu „bezpieczne” przywracanie homeostazy, bez ryzyka przyrostu tkanki tłuszczowej. Rozwiązanie to wprowadzane jest wręcz rutynowo przez wielu dietetyków, trenerów, a także osoby samodzielnie bilansujące codzienne menu, okazuje się jednak, że tak popularna i na pierwszy rzut oka dobrze uzasadniona praktyka ma pewne wady, które podważają sens jej wdrażania w życie. O jakich wadach mowa.
Efekt jo-jo ma wielkie oczy
Efektem jo-jo, nazywa się (zazwyczaj dość szybki) proces odzyskiwania straconych w toku redukcji tkanki tłuszczowej centymetrów i kilogramów w okresie po zakończeniu odchudzania. Zjawisku temu towarzyszy frustracja i niechęć do podejmowania kolejnych prób ukierunkowanych na poprawę estetyki sylwetki, a niekiedy dołączają się też problemy zdrowotne. Oczywiście efekt jojo w największym stopniu dotyka osoby, które odchudzają się w sposób nieracjonalny: drastyczny, szybki, przy użyciu „sezonowych” metod, ale nierzadko również jego ofiarą padają jednostki podejmujące dość ostrożne działania. Warto wiedzieć, że im do niższych pułapów tkanki tłuszczowej chcemy dojść, tym większe ryzyko, że po zakończeniu redukcji pojawią się problemy z utrzymaniem wypracowanych efektów. Takie niestety jest życie, taka jest nasza fizjologia. Wszystko to sprawia, że od lat trwają poszukiwania skutecznej metody zabezpieczenia się przed powrotem utraconych centymetrów i kilogramów. Jedną z popularyzowanych ostatnio strategii zaradczych jest tzw. „reverse diet”.
Czym jest „reverse diet”?
Pod pojęciem reverse diet kryje się cały zestaw zabiegów żywieniowych ukierunkowanych na ograniczenie ryzyka przyrostu tkanki tłuszczowej po zakończeniu odchudzania. Wspólną cechą tych rozwiązań jest... daleko posunięta ostrożność w zwiększaniu wartości energetycznej diety. W praktyce polega to często na tym, że następujące po sobie zwyżki kaloryczne są subtelne i rozłożone w bardzo długim czasie. Można się m.in. spotkać z zaleceniem by zwiększanie kaloryczności diety nie przekraczało tempa 5% na tydzień, a za optymalne nierzadko uznaje się niższe zakresy (2 – 4% tygodniowo). Ponoć dzięki temu udaje się uniknąć przyrostu tłuszczu zapasowego, a niekiedy nawet – kontynuować jego redukcję. To bez wątpienia mocne argumenty świadczące na korzyść „reverse diet”, czy jednak naprawdę tego typu rozwiązania mają same zalety? Otóż okazuje się, że niestety nie, ale żeby to zrozumieć potrzebne jest zagłębienie się w „fizjologię odchudzania”.
Przeczytaj całość na PoTreningu: http://potreningu.pl/articles/4354/mit-reverse-diet