Od dwóch tygodni walczę z pierwszą w życiu redukcją. Zawsze byłem raczej aktywnym sportowo chłopakiem, ale ostatnie dwa lata przesiedziałem przed biurkiem i okropnie przytyłem. Mięśnie siadły i zmalały do zera, coraz więcej i częściej syf żarcie, więc dieta, więc sport, więc redukuję. Mam 24 lata. Wzrost 183cm. Waga to 106 kg i z obrazków w necie ogarnąłęm, że mój body fat to tak między 30-35%.
No i teraz tak: od 2 tyg ograniczyłem cukier do minimum (a cukru w moim dotychczasowym jadłospisie było najwięcej :D), dietka 2050 kcal, 30% biała, 20% tłuszczy, 50% węgli. Tłuszcze biorę z rybek, oliwy, czasem orzechów. Zwierzęcych jak najmniej albo wcale (praktycznie tyle co z kurczaka). Węgle z ryżu brązowego, makaronu pełnoziarnistego, owsianki itp. czyli to co u Was na forum da się wyczytać w prawie każdym poście. Po treningu jak najszybciej jakiś bananek, bo ktoś pisał że cukier prosty lepiej po wysiłku żeby czegoś tam w mięśniach nie zabrakło i organizm ich nie palił zamiast tłuszczu.
Co drugi dzień siadam na rower i ostro pedałuje (średnio 1h 15m do 1h 30m bo jeszcze ta rozgrzewka na starcie, więc mniej więcej tyle to trwa). Zawsze jak schodzę to nogi jak z waty a i podczas jazdy rozmawiać się nie da bo walczę o oddech. Raz w tygodniu zrywam bicepsy, tricepsy, brzuch i uda ćwiczeniami z hantlami (niestety tutaj mało możliwości bo epidemia, a w domu mało sprzętu).
Prawie zero rezultatów - waga może i spadła bo tam po 2 tyg zeszło ze 106 do 104kg, ale obwody mi urosły. W miejscach, w których to raczej niemożliwe bo np. na piersi o 2cm (cycków nie ćwiczę, a i na rowerze te mięśnie raczej nie są obciążane, więc no chyba mięsa tam przybyć nie mogło). Co doradzacie? W którym miejscu mogę popełniać kluczowe błędy?