Jeśliby przeprowadzić dziś sondę wśród kibiców bokserskich z całego świata, zadając im pytanie o najciekawszy pojedynek, jaki odbył się w roku 2005, to prawdopodobnie głosy byłyby podzielone i równomiernie rozrzucone pomiędzy kilka walk. Część pytanych być może wybrałaby walkę Castillo-Coralles, inni Hopkins-Taylor, wybór Anglików padłby pewnie na pojedynek Hattona z Tszyu, a Polaków- Adamka z Briggsem. Jedno nie ulega wątpliwości - nikt nie wspomniałby o jakiejkolwiek walce w kategorii ciężkiej (może poza członkami obozu Lamona Brewstera).
Co jest zatem nie tak z dzisiejszą HW, gdzie tkwi problem kryzysu, który zapanował w tej najbardziej prestiżowej kategorii wagowej po odejściu na sportową emeryturę Lennoxa Lewisa?
Śmiem twierdzić, że znam odpowiedź na to pytanie. Otóż, moim zdaniem, problem tkwi gdzieś w swojej rezydencji na Florydzie i prawdopodobnie karmi teraz krokodyle, a na imię mu King, Don King.
King jaki jest, każdy widzi… i każdy widzi inaczej. Dla jednych to pajac i oportunista wymach**ący miniaturowymi flagami wszystkich państw świata z wyjątkiem Nepalu i Burkina Faso, dla innych doskonały biznesmen i spec od public relations w jednym- organizator najgłośniejszych pojedynków w dziejach zawodowego pięściarstwa. Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, bez wątpienia ten 73-letni dziadek dzieli i rządzi dziś w wadze ciężkiej i gdyby próbować znaleźć odpowiedzialnego za mizerię panującą obecnie w HW, to staruszka Dona najłatwiej byłoby chyba uznać winowajcą nr 1.
W stajni promocyjnej Dona walczy aż 3 z 4 aktualnych mistrzów świata kategorii ciężkiej (IBF- C.Byrd, WBO- L.Brewster, WBA- J. Ruiz), a w czwartej (WBC) mistrzem tymczasowym jest kolejny podopieczny Kinga- Hasim Rahman. Nie od dziś wiadomo, że monopol to największy wróg jakości, czego jaskrawym przykładem jest aktualna kondycja HW. King dzięki swojej pozycji i licznym kontaktom w organizacjach bokserskich może pod szyldem walk o mistrzostwo świata serwować nam kolejne gale, podczas których jego czempioni bronią swoich pasów w pojedynkach z bokserami, którzy tak naprawdę na walki mistrzowskie nie zasługują- jednym słowem: interes się kręci, a liczba mistrzów Kingowi wciąż się zgadza (nawet w przypadku ewentualnej porażki mistrza, bo challenger i tak przeważnie pochodzi z tej samej drużyny). Być może część polskich kibiców będzie odmiennego zdania, ale ja do grona tych, którzy nie zasłużyli, zaliczyłbym także Andrzeja Gołotę, który przy całym szacunku dla jego talentu, w swojej karierze pokonał jednego znaczącego pięściarza- Danella Nicholsona, a przepustką do walki mistrzowskiej z Chrisem Byrdem były dla niego dwie walki z bokserami z 3. ligi i reputacja Złego Białego Chłopca zdobyta kilka lat wcześniej m.in. podczas przegranych konfrontacji z Ridickiem Bowe.
Ostatnio King, być może wiedziony wyrzutami sumienia i troską o kibiców (czytaj: o stan swoich oszczędności), postanowił dać światu Zbawcę HW Made In DKP - Hasima Rahmana, pięściarza utalentowanego i obdarzonego świetnymi warunkami fizycznymi, lecz nie wybitnego, który zaistniał w światku bokserskim dzięki swojemu lucky-punch'owi w pojedynku z Lennoxem Lewisem. Na czym jak na czym, ale na promocji King zna się doskonale, zatem w ostatnich miesiącach obóz Rahmana rozpętał prawdziwą medialną burzę i nagonkę na mistrza WBC- Vitalija Kliczkę, a sam Rahman tak mocno uwierzył w to, że już jest czempionem, że bezpodstawne wydawały mu się żądania obozu Kliczki, by dochody z walki o tytuł podzielić z korzyścią dla posiadacza pasa mistrzowskiego. Gwoli sprawiedliwości przyznać należy, że Rahman na tle pozostałych mistrzów ze stajni Don King Production prezentuje się w ringu naprawdę efektownie i walki z jego udziałem są o niebo ciekawsze od np. proponowanych przez Ruiza pokazów zapaśniczych.
Jak wiadomo, ostatecznie do walki Rahman-Kliczko dojdzie jeszcze w tym roku i wówczas przekonamy się, czy Vitalij faktycznie miał powody, by unikać konfrontacji z Amerykaninem, o czym jako o fakcie nie podlegającym dyskusji ludzie Rahmana nie omieszkali ostatnimi czasy informować przy każdej nadarzającej się okazji za pośrednictwem wszystkich dostępnych mediów.
Na szczęście dla kibiców i wprost przeciwnie dla Wielkiego Dona, jest na świecie jeszcze kilku ambitnych promotorów, którzy chcą uszczknąć coś i dla siebie z tortu HW i to właśnie walczący w ich grupach pięściarze jawią się jako światełko w tunelu pana Kinga. Mam tu na myśli przede wszystkim dwa nazwiska- Samuela Petera i Wladimira Kliczkę. Malkontenci wytkną pewnie zaraz Ukraińcowi szklaną szczękę i słabą kondycję, a Nigeryjczykowi braki w wyszkoleniu technicznym, ale faktem jest, że zarówno Wladimir jak i Samuel wnoszą do ringu i atmosfery gali więcej emocji niż Chris Byrd i John Ruiz razem wzięci. Szkoda, że nadchodząca walka Peter- Kliczko jest tylko walką eliminacyjną, a nie pojedynkiem o tytuł, ale i tak z pewnością będzie to starcie stokroć bardziej elektryzujące od kolejnej obrony Ruiza czy Byrda.
Reasumując, kibicom boksu zawodowego pozostaje mieć nadzieję na rychłe porażki faworytów Kinga (może z wyjątkiem Hasima Rahmana i Lamona Brewstera) i nowe rozdanie w wadze ciężkiej. Jeśli zaś chodzi o konfrontację Kliczko-Peter, w mojej opinii dla ogólnie pojętego dobra najkorzystniejszy byłby scenariusz, w którym Ukrainiec pokonuje Nigeryjczyka, bo tylko taki rozwój sytuacji pozwala utalentowanemu Kliczce pozostać w grze, a dla Samuela Petera, boksera młodego i bardzo ciekawego, jedna porażka niewątpliwie nie będzie jeszcze oznaczała końca kariery i już wkrótce kolejna federacja zaproponuje mu walkę eliminacyjną bądź mistrzowską. Pragnienie wspomnianego ogólnie pojętego dobra nakazywałoby również z całego serca życzyć jak najgorzej Johnowi Ruizowi, największemu nudziarzowi ostatnich lat, który jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wciąż pozostaje na tronie mistrzowskim i Chrisowi Byrdowi- przy całej dla niego sympatii, bo im mniej Kinga w kategorii ciężkiej tym dla kibiców lepiej.
"I try to catch him right on the tip of the nose, because I try to push the bone into the brain." (M.Tyson)