na wstępie chciałbym zaznaczyć, że znam to forum od dawna, szukałem wyszukiwarką i także czytałem wiele postów,referatów podobnych do pytania jakie zaraz poniżej zadam. Także prosba o niekasowanie, niebanowanie i niepsioczenie na mnie tylko dlatego, że zapewne podobne pytanie zostało zadane tu tysiąc razy ;)
Powiem tak - ćwiczyć lubię i chciałbym wrócić do formy - zacząłem ćwiczyć, ale widze że bez zmiany diety nie da rady. Chciałbym w tym poście poprosić kogoś o proste i przejrzyste wskazówki dot. diety. Przyznam, że to co zapewne dla Was jest banalne mnie zupełnie zniechęcia i przeraża już na samym starcie. Ćwiczyc chętnie - ale walczyć z tymi piekielnymi tabelami, współczynnikami i nic nie mówiącymi mi propocjami składników i jakimiś horendalnymi dietami , przy których fizyka kwantowa i matematyka dyskretna to banał, zupełnie nie potrafie. Co gorsze wracam tu co miesiąc, moze co dwa z zacięciem że w końcu to przełkne, ale ni czorta nie umiem. Nie ukrywam - praca zawodowa daje mi tylko tyle czasu żeby iść po pracy na siłkę i zdechnąć w domu. A w domu jestem już tak odmóżdzony po całym dniu pracy przed kompem, że nawet mowy nie ma żeby cokowielk tu zrozumieć czy choćby w spokoju przeczytać. Także mimo wspaniałych referatów pisanych zapewne przez wybitnych specjalistów w dziedzinie żywienia, trenowania i w ogóle zdrowego życia, jestem zupełnie bezsilny ze swoimi pytanami.
Ale do rzeczy. Mam 25/26 lat, 195 cm wzrostu i jakieś 105-108 kg wagi. Od 14 roku życia do 23 dość reglanie miałem wysiłek fizyczny przynajmniej 2-3 razy w tygodniu (głównie koszykówka w klubie + basen). Później z racji pracy cały mój wysilek przez 2 lata to było walenie w klawisze + od czasu do czasu 1-2 razy na tydzień może dwa popukanie na luzie w kosza, czyli praktycznie zero. Efekty wiadomo - oponka i upadek kondycji. Czuję że mam przynajmniej z 10 kg zbędnego sadła.
Od 2,5 miesiąca chodzę sobie na siłkę do klubu i nawalam na różnorakich maszynach różne dziwne sztuczki. Głównie aeroby + dobijam się na koniec na typowej "siłce", czyli na jakiś cięzarkach. A areobów zwykle śmigam w różnych kombinacjach obciązeniowo-czasowych (co by się nie zanudzić i nie przyzwyczaić) różne maszyny jak:
- rowerki: zwykle rozgrzewka albo na koniec na zejście (8-15 minut, na srendiowysokich obciązeniach - zwykle taki niby interwał na zasadzie 2m rozgrzewka luz, 2m ciezkiego, 1m luzu znow ciezko i rozjazd lekki),
- wiosła: różnie od 2 do 5 km raz albo 2 po przerwie na coś innego, mozliwie staram sie wykończyć na nich (zasapka i ulewa z czoła)
- symulator schodów: od 7 do 8 minut roznych podłych interwałów na opcji "HILL", umieram na tym. to chyba najpodlejsza maszyna w całym klubie ale i najlepsza.
- bieżnie/stepery/"narty" - tak samo po 8-10 czasem 15 minut interwałów albo manualnych obciązeń możliwie męczących.
Zwykle gdzie mam wyświetlacz to widać że pracuje średnio na HeartRate koło 165-180 (ponad tym swoim jakimś magicznym progiem, ale też chodzi mi po prostu o wyprucie się dla przyjemności). trening oczywiście poprzedza jakaś mała rozgrzeweczka z rozciąganiem, przy której zwykle robie "niby 6tke weidera" - niby bo rzadziej (3-4x w tygodniu) i nie wedle schematu, ale ćwiczenia te same. Po aerobach jak już lecę na pysk - a to zwykle bywa gdzieś tak po jakiejś godzince samych aerobów (lub czasem 40-50min) - dobijam się jakimiś lekkimi ćwiczonkami na sztangach - rozpiętki, lekkie wypychanie itp, bez żadnych ambicji na kulturyste.
Tak sobie ćwiczę 3x tygodniowo. Oczywiście nie ma reguły bo czasem wolę nieco mniej aerobów a troche więcej siłki, ale generalnie schemat jest stricte aero. Po 2 mcach wydaje mi się że nieco ożywiłem swoje "mięsnie", ale sadełko proszę Państwa nadal niewzruszone. I to mnie martwi.
Jak już wiadomo jak cwiczę to czas na żarcie. To największy problem - niestety nie jem za zdrowo, po pierwsze nie jem jak wszyscy trabią 5-6 razy dziennie a 2-3 max. Jem jakieś liche śniadanie przed wyjściem do roboty (8-9), pozniej koło 14-16 obiad spory i po powrocie koło 20-21 jakas kolacje. Jem normalnie po polsku - chleby(juz gdzies od pol roku ciemne z kukurydza), żołte sery, biale sery. Obiady to normalny kotlet mielony, ziemniaki, jakas zupa itp. Czasem wciągne pizzawke. Nie jem burgerow, frytek, sajognek itego typu żarcia z budek.
No i teraz przechodzimy do sedna problemu - czyli poprawnej diety która da efekty w polaczeniu z treningiem. Oczywiście czytałem że trzeba jeśc mało ale często, że trzeba też jeśc tyle i tyle gram jakiegoś cholerstwa a innego unikać.
I tu jest nie schodek a wielki mur niedoprzeskoczenia. Wybaczcie mi ignorancje - ale ja jak ide jeść widzę ser, chleb, mięso, sałate - nie widzę tego w gramach, węglowodanach, białkach tłuszczach itp. Nie mam czasu, żeby uczyć się tryliarda tablic z produktami i ich nazwami w tym kosmicznym dieto-abecadle, ich wartości kalorycznych. Ludzie ratunku ! Ja jak widzę udko kurczaka to wiem że to udko kurczaka - a nie 340 g węglowodanu o niskim nasycenie SHJDF* ktore jest optymalne w diecie SKWFG* (*-skróty moje ...).
Chciałbym więc poprosić kogoś światłego o przełożenie mi tego kodu na prosty i zrozumiały język. Interesuje mnie redukcja (tak, widziałem masę linków do "redukcji" i nic z nich nie kumam) z nabraniem krzepy, ale nie masy ciała, spalić sadło i w jego miejsce uzupełnić mięsnie. Może waga nie spadać byle sadło zrzucić.
Czy ktoś by mógł mi powiedzieć w PROSTYCH SŁOWACH - sprowadzajacych się do np. "jedz to to i to, unikaj przykładowo serów, piwa. Nie jedz owoców bo coś tam, jedz kapustę bo coś tam". Tylko proszę zapomnijcie o terminach z dietetyki - używajcie nazw takich jak są na produktach w sklepie - chleb, ryba, kurczak, pizza ... to rozumiem.
Prosiłbym o jakaś wskazówkę do ułożenia diety - może jakiś przykład - tylko tez taki normalny, bo absolutnie nie wierze w to żeby od reki sie zmusic do przestrzgania jakiegos koszmaru.
Z tego co się dowiedziałem (a to może być zwykła bzdura) powinienem unikać:
- serów żołtych, szczególnie smazonych,
- białego pieczywa,
- ryżu, ziemniaków i smażonego w oleju miesa
W mojej diecie wprowadziłem zdecydowanie wiecej ryb - czasem jakis filecik (smazony niestety) no i czesto tunczyka wcinam. Tylko czy taki tunczyk z puchy to czasem nie porazka ? Bardzo mi podsmakowały tunczyki w sosie wlasnym, ew. w oleju (no wlasnie czy olej=sadło?). Piwa oczywiscie niewyklucze, ale z braku czasu pije go znacznie mniej. Czy faktycznie trzeba unikać ryzu/ziemniakow ? Ponoc też trzeba jesc duzo warzyw. Ale jużo owoców niektorych jak np. jabłek unikac ? Ale czemu ?
Przyznam, że zupełnie tematu dietetyki nie czuję. Stąd ten temat. Mam nadzieje że ten potok słów jest w miarę zrozumiały. Z góry dziękuje jeżeli ktokolwiek napisze tu cokolwiek co się okazę pomocne, pozdrawiam.
semper fidelis