Testosteron to hormon męskości. O jej brak zaczęto więc posądzać Janusza
Palikota, kiedy badanie stanu zdrowia posła wykazało u niego niski poziom tego hormonu we krwi. Według powszechnej opinii "niski testosteron, wysoki cholesterol" to najgorsze, co może się przytrafić mężczyźnie w sile wieku. Co do cholesterolu to racja, ale co do testosteronu - już nie. Mała ilość tego hormonu nie oznacza, że mężczyzna jest mniej męski i gorzej sobie radzi w życiu. Przeciwnie. To wysoki poziom testosteronu może przeszkadzać w drodze do sukcesów. Nakręca tak mocno, że odbiera rozsądek i kontakt z rzeczywistością. W efekcie przynosi klęskę.
Ile testosteronu może mieć mężczyzna?
- Od 3 aż do 12 nanogramów na mililitr krwi - mówi prof. Michał Karasek, kierownik Zakładu Neuroendokrynologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Chociaż norma medyczna jest bardzo szeroka, nie jest obojętne, do której granicy - górnej czy dolnej - zbliżają się panowie. Ci z wysokim stężeniem mogą prężyć muskuły. Mężczyzna, który ma np. 12 nanogramów hormonu, obdarzony został nieco większą masą mięśni niż ten, u którego stężenie jest bliskie 3. - Z tkanką nerwową jest podobnie jak z mięśniową. Podwyższona ilość testosteronu zmienia budowę neuronów w niektórych obszarach mózgu na tyle, że różnice te widać w badaniach histologicznych - mówi prof. Marek Mędraś, endokrynolog i androlog z Akademii Medycznej we Wrocławiu.
Czy zmieniona przez testosteron tkanka mózgowa wpływa w jakiś szczególny sposób na zachowanie? Obserwacje psychologiczne wskazują, że mężczyźni z wysokim testosteronem są bardziej pewni siebie i chętni do walki. Mają cechy, dzięki którym mogą nie tylko zapewnić sobie względy u płci pięknej, ale także osiągnąć finansowy czy zawodowy sukces. Tak powstał mit: testosteron to pieniądze i władza. Męski hormon w pewnym stopniu rzeczywiście może pomóc w ich zdobyciu. Tyle tylko że nie pozwala też zbyt długo utrzymać się na szczycie. To jednak wiadomo dopiero z badań prowadzonych w ciągu ostatnich dwóch lat.
Zaryzykuj, a zarobisz
Najnowsze badanie z kwietnia tego roku dowodzi, że testosteron jest winien finansowym huśtawkom na giełdzie. Takie oskarżenie rzucili pod jego adresem
w "Proceedings of the National Academy of Science" John Coates, wykładowca
Judge Business School, oraz neurolog, prof. Joe Herbert, obydwaj z Uniwersytetu
Cambridge. Przez osiem dni: przed otwarciem giełdy i po jej zamknięciu mierzyli stężenie testosteronu u 17 maklerów w wieku od 18 do 38 lat. Poziom tego hormonu zwykle oznacza się we krwi, jednak obecny jest także w ślinie (dlatego namiętne pocałunki działają pobudzająco na kobiety). I właśnie na podstawie próbek śliny, oszczędzając badanym kłucia igłą, naukowcy robili analizy u maklerów. Jednocześnie śledzili ich finansowe sukcesy i porażki.
Pierwsze obserwacje potwierdzały stereotyp, że testosteron to hormon sukcesu: im więcej mieli go badani, tym lepiej radzili sobie na giełdzie. Maklerzy, u których rano wykrywano wyższy niż u innych poziom męskiego hormonu, zwykle osiągali większe zyski w ciągu dnia. Z kolei ci, którzy mieli duże stężenie hormonu męskości po zamknięciu giełdy, zawierali wcześniej wyjątkowo udane transakcje. Jeden z maklerów zdołał utrzymać zwycięską passę aż przez sześć dni i zarobił dwa razy tyle co zwykle. W tym czasie, jak pokazały badania, poziom testosteronu wzrósł u niego aż o 74 proc. ponad przeciętną dla niego wartość.
To, co dzieje się na giełdzie, przypomina zawody, w których zawodnicy rywalizują jeden na jednego, komentują autorzy badań. Jeśli w pierwszej rundzie sportowcom uda się pokonać rywala, mają przypływ testosteronu i nabierają pewności siebie. Psycholodzy nazywają to "efektem zwycięzcy". Sukcesowi w następnym starciu towarzyszy kolejna fala męskiego hormonu, zwiększająca prawdopodobieństwo zwycięstwa w następnym etapie walki. Ten scenariusz może powtarzać się wiele razy. Do czasu, bo zawodnik ustawia sobie w końcu poprzeczkę za wysoko. I ponosi klęskę.
Taki sam mechanizm rządzi giełdą. Po każdej nowej transakcji makler jest zasilany nową falą testosteronu. To prosty przekaz dla mózgu: nie bój się, zaryzykuj, a zarobisz. Makler kupuje lub sprzedaje akcje, pomnażając zyski. Jeśli tak samo reagują jego koledzy po fachu, na giełdzie trwa hossa. W końcu maklerzy nakręceni testosteronem przestają realnie oceniać sytuację i podejmują za duże ryzyko. Wtedy padają banki i rynek się załamuje. Gdy na giełdzie zaczyna się chaos, testosteron przestaje pomagać w zawieraniu korzystnych transakcji. Do głosu dochodzi wtedy hormon stresu. John Coates i Joe Herbert badali u maklerów także poziom kortyzolu uwalnianego przez nadnercza. Kiedy jego stężenie wzrastało, badani zamiast okazji widzieli same niebezpieczeństwa. Nie podejmowali żadnych decyzji.
Boomy i krachy na giełdzie to w dużym stopniu efekt gry hormonów, twierdzi John Coates, autor badania, który przez lata pracował na Wall Street z ramienia Deutsche Banku. Jego zdaniem taki mechanizm mógł zadziałać w 2000 roku, gdy pękała bańka internetowa. Akcje firm z branży high-tech osiągnęły wtedy wartość, jakiej nie uzasadniały reguły ekonomii. Prawdopodobnie doszło wówczas do sytuacji, w której nakręceni testosteronem maklerzy zaczęli dokonywać irracjonalnych operacji, obarczonych coraz wyższym ryzykiem. Kupowali jak szaleni akcje internetowych spółek i windowali ich cenę, więc ich notowania odbiegały od rzeczywistych możliwości generowania zysków przez te spółki. Stąd bańka inwestycyjna. Niestety, pękła ona z wielkim hukiem i to w niedługim czasie.
źródło:
NEWSWEEK POLSKA
art Jolanty Chyłkiewicz
DreamChaser