W tym poście chciałbym zwrócić uwagę na rzeczywistość niejednokrotnie pomijaną i niedocenianą zarówno przez początkujących, jak i zaawansowanych (chociaż może mniej) bywalców siłowni… mianowicie partnera treningowego. Jego rola chociaż w znacznej mierze drugoplanowa, przy dokładniejszym prześledzeniu staje się trudną do przecenienia.
Dlaczego?? Myślę, że na to pytanie może odpowiedzieć ktoś, kto został pozbawiony dobrej asekuracji podczas treningu…
Jednakże to nie tylko kwestia asekuracji… Partner treningowy to dobry (lub niejednokrotnie zły) duch naszego treningu. Pomyślmy ilekroć jedynym powodem, dla którego wyrwaliśmy się na siłownie, pomimo złej pogody, bólu głowy, ogólnego stanu w****ienia albo zwykłego „niechcieja" (tak tak, każdemu się zdarza) było umówienie się z nim na konkretną godzinę…. Spoglądając z drugiej strony ile razy być może zawaliliśmy ważny trening, akurat wtedy gdy najbardziej potrzebne było nam „skopanie dupy" mięśniom, tylko dlatego że po raz kolejny nasz asekurant nie pokazał się, gdyż „korki były", „żona rodziła" (drugi raz już w tym tygodniu), „pies sąsiada przegryzł opony w aucie"… a my zostawieni na lodzie, z rozpaczą i maksymalnym w****ieniem w oczach byliśmy zmuszeni prosić o asekurację 65kg „zawodnika" o podanie 120kg sztangi, jednocześnie zastanawiając się, kto na tym gorzej wyjdzie… lub jeżeli się już pokazał, to zawsze się mu spieszyło, miał naderwany mięsień, a ciężar który podnosiliśmy był za ciężki zarówno dla nas, jak i dla niego.
No ale dość już pesymistycznych myśli, w końcu art. ten nie po to powstaje. Piszę go, by podziękować mojemu wieloletniemu Partnerowi, z okazji osiągnięcia postawionego przez siebie celu… (Paweł nie bój się nie zwalniam Cię, po prostu do tego wyniku dodajemy kolejne kilogramy i jedziemy dalej). Podczas kilkuletnich zmagań z własnym organizmem na siłowni, niejednokrotnie podawał (a i czasami ściągał - bynajmniej nie chodzi o negatywy), sztangę, pozytywnie mnie nakręcał (dodając bez mojej wiedzy pięciokilowe krążki) w****iał podejściem do swojego treningu i uparcie zezował w dekolt Mojej Kobietki, gdy wiosłowała w opadzie (ewentualnie ślinił się na widok szortów podczas uginania nóg leżąc)… echhh te czasy… Jednocześnie stając się mi Przyjacielem, bez którego nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek treningu…
DZIĘKI KUZYNIE!!
you were born small and weak... but you have not stay that way...
pozdrawiam nocti