Tzn. teraz mam jakieś 12%, teoretycznie to niewiele, praktycznie nadal mam kałdun na brzuchu bo głównie tam mi się to cholerstwo gromadzi, w tej chwili planuję redukcję ciągnąć jeszcze 20 dni. I pojawia się pytanie - czy lepiej jest pociągnąć ją jeszcze dłużej do oporu, aż do osiągnięcia 10%, czy skończyć za 20 dni i mieć w dupie?
Chodzi mi tutaj głównie o bazę do masówki, na masę przewiduję carb cycling, gdy uda mi się odkopać kafle(póki co trwa to 2,5 miesiąca) to raczej nie pozwolę sobie aby odłożył mi się fat jeszcze raz, po prostu powypalam do 10% i myślę że przy treningu 4 razy na tydzień i zachowaniu carb cyclingu fat już nie odłoży mi się tak perfidnie jak jest teraz(fat gromadzony od urodzenia), czyli na biodrach z tyłu mi jeszcze zostało, brzuch jest oponowaty mimo że reszta już jest całkiem spoko. Słyszałem też że im mniej % fatu tym więcej zyskuje się mięcha w stosunku do tkanki tłuszczowej. Pytanie - czy opłaca się następne 1,5 miesiąca(co najmniej prawdopodobnie) cisnąć do oporu aż uda się wyżłobić do 10% i potem dopiero ostrożnie masować, czy lepiej zostawić to w "połowie drogi" i wejść na masę jak tylko skończy mi się spalacz? Pytanie tylko - po co mi wtedy carb cycl, jak i tak mam oponę