O mnie: słyszałem kiedyś teorię, że najlepsi sportowcy zbliżają się jednego z biegunów - albo są długodystansowcami, albo sprinterami. Otóż ja (w odróżnieniu od osób z najbliższej rodziny, długodystansowców) nie jestem dobry ani w jednym ani w drugim, gdybym miał trenować biegi, wybrałbym dystanse średnie. Nie mam mocnej pikawy, ani dużej objętości płuc, nie jestem szczególnie silny ani mocno zbudowany. Wybrałem sztuki walki zgodnie z zaleceniami lekarza, bo profil tego sportu - kilka minut zrywów i odpoczynek, a potem znowu itd. podobno dobrze do mnie pasuje i dobrze na mnie wpływa.
Problem w tym, że trening nie wygląda jak walka. Treningi odbywają się w dojo 2 razy w tygodniu, ale wiadomo, że większość ludzi nosi ambicja. Są tacy, którzy trenują codziennie, a nawet parę razy dziennie, ale tylko naprawdę nadprzeciętne okazy dobrze to znoszą. Osobiście trenuję nie więcej niż 8 godzin tygodniowo (4-5 sesji)i lubię robić dzień przerwy na odpoczynek.
Trening w dojo:
1. Pierwszy etap treningu czyli rozgrzewka zaczyna się od biegu dookoła sali. I już tutaj - w pierwszych minutach - coś może pójść źle. W zależności od tego kto prowadzi i jaki ma humor:
a)narzucone tempo może być za szybkie, ludzie potykają się, opuszczają kolejne ćwiczenia rozgrzewki bo mają problemy z nadążaniem za szybszymi zawodnikami
b)trener dorzuca większą ilość okrążeń, ludzie powłóczą nogami, oddech staje się chrapliwy, rozgrzewkę kończą z rękami opartymi na kolanach
Zarówno w przypadku a i b pojawiają się osoby, które przerywają "rozgrzewkę" żeby odpocząć.
Szczególnie osobliwym elementem rozgrzewki są ćwiczenia w kuckach. Głównymi beneficjentami tych zabiegów, są osoby z tendencjami do bocznego przyparcia rzepki - kontuzja może ich wyłączyć z treningów nawet na parę miesięcy.
2. Czasami po rozgrzewce występują ćwiczenia zrywowe. Problem w tym, że jeśli na etapie 1 wystąpił problem, to ludzie korzystają z każdej okazji by odpocząć, także efektywność ćwiczenia jest niska.
3. Trening płynnie przechodzi w coś co trudno nazwać inaczej jak anaeroby, ale nie jestem pewien czy z treningiem anaerobicznym ma wiele wspólnego. Nieustanne repetycje wciąż tych samych mocnych i szybkich ruchów liczone po kilkadziesiąt, w liczonych po kilkadziesiąt łańcuchach serii bez zatrzymań. Jeśli zawodnik miał problemy na etapie 1,2 (mi się to przydarza często) to jego zapas energii wyczerpuje się bardzo szybko. Ponieważ mięśnie odmawiają posłuszeństwa stosowane są przez ćwiczących dwie taktyki:
c) Moja - przełknąć dumę, złapać oddech, poczekać aż mięśnie przestaną boleć i wykonać serię powtórzeń jak najdokładniej i w tempo do momentu aż znowu stawią opór.
d) Większości osób - wykonywać ćwiczenia z minimum wkładu siły, lub nawet opuszczać kiedy trener nie patrzy, lub co najmniej robić we własnym tempie, a nie podanym przez trenera. Celują w wytrzymałość, czy precyzyjniej - wytrzymanie do końca treningu.
Trzeba zaznaczyć, że istnieje pewna i to nie mała grupa osób, która całkiem dobrze sobie radzi z takim wysiłkiem i bez oszustw, ale widziałem już granice możliwości najsilniejszych. Co do słabszych osób to kucają ze zmęczenia, zdarzają się też wywrotki (okaz poniesiony ambicją robił tak długo, aż ugięły się pod nim nogi), opuszczanie sali w celu wentylacji, lub nawet opuszczanie treningu. Ekstremalny przypadek - pojawiają się bóle zamostkowe i drętwienie ramion (oznaka przeciążenia serca o ile wiem), wymioty i omdlenia. Sztuki walki jak wiadomo są próbą charakteru, umysł ponad ciałem, duma ponad rozsądkiem.
Ciekawym i kompletnie niezrozumiałym dla mnie elementem, jest zamykanie okien (dosłownie rozumiany trening beztlenowy?) i zabranianie uzupełniania płynów w trakcie treningu. Proszę o komentarz w tej sprawie.
4. Przychodzi czas na najciekawszy moment czyli szlifowanie techniki. Przebiega ono jako idealne odwzorowanie etapu 3, z tą różnicą, że intensywność z konieczności jest niższa. Tzn. tempo wykonywania ćwiczeń bywa szybsze, ale angażują one mniej siły i pojawia się dużo przerw. Nazywam ten moment najciekawszym ponieważ taktyki c i d są stosowane przez ćwiczących w całej rozciągłości, przy czym im więcej energii wydali na poprzednich etapach tym mniej jej mają na etapie 4. Wygląda to tak jakby przerwy ich wyczerpywały, a nie ćwiczenia. Nazywam to parodią, bo te osoby szarpią się, wykonują karykaturę ćwiczeń i niewiele już korzystają jeśli chodzi o technikę.
Paradoksem jest, że przy słabszych warunkach, na tym etapie jestem jedną z szczęśliwych osób na sali, ponieważ zazwyczaj łapię tzw. 2 oddech (superkompensacja?) i mogę trenować na takich obrotach jak najsilniejsi. Domyślam się, że tak powinno być z zamierzenia. Zdarza się niestety, że etapy 1 i 3 przebiegają źle, przekracza się jakiś próg wyczerpania z za którego nie ma powrotu, albo też - bardzo często - zdarza się kontuzja, naciagnięcia/naderwania mięśni, które uniemożliwiają korzystanie z treningu.
Paradoks drugi, polega na tym, że kiedy walczę, to ludzie, którzy znoszą takie trening lepiej ode mnie o wiele szybciej się męczą. Runda 2-3, a oni mają problemy z poruszaniem się, wywracają się, siadają, klękają, kładą się na ziemi, proszą o przerwanie walki. Wbrew oczywistym skojarzeniom, nie mają rozbudowanej masy mięśniowej, po prostu nie potrafią gospodarować siłą i nie są przygotowani do tego rodzaju wysiłku jaki niesie ze sobą walka.
Ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy treningi w dojo nie są nieskuteczne, skoro po tylu latach nie mogę się do nich przystosować. Do tej pory zwalałem to na karb, swojej niedoskonałości. Jednak regularnie pokazuje się, że najlepsi z naszego dojo, są najsłabszymi poza nim, tak jakby trenowali nie tę dyscyplinę.
Ponieważ, przede wszystkim zależy mi na tym, żeby się rozwijać, proszę przy tej okazji o poradę - w jaki sposób trenować komplementarnie, żeby najlepiej wykorzystać wszystkie zalety i najmniej odczuwać wady treningu w dojo?