Mam 28 lat, jestem specem od wciskania ludziom kitu, a obecnie piastuję stanowisko dyrektora sektora marketingowego polskiego oddziału pewnej czeskiej firmy. Pokrótce sprzedam Wam moją historię.
Marka dla której pracuję przeszła małą reorganizację, jeszcze 5 wiosen temu była samodzielną firmą. Nowi właściciele postanowili wprowadzić ją na rynki zagraniczne. W związku z tym zostałem awansowany na obecne stanowisko... i się zaczęło. Kto pracuje w jakimkolwiek zarządzie doskonale wie jaka jest to presja - szczególnie, gdy mowa o konieczności przebudowy wizerunku firmy na potrzeby nowych klientów. Ja nie wiedziałem, co paskudnie się na mnie odbiło. Zadaniowy czas pracy (teoretycznie nie więcej niż 40h tygodniowo, w praktyce w najbardziej hardkorowych miesiącach spędzałem pod kołdrą 4-5 godzin/dobę, a kolejne 20 za biurkiem) oraz pokorne zbieranie błota "z góry" za wszystkie poślizgi i niedoskonałości ekipy doprowadziły mnie do skrajnego wyczerpania oraz nerwicy (której, nawiasem mówiąc, do dziś nie wyleczyłem, gdyż leki nie zadziałały tak, jak powinny - psycholog stwierdził, że jedynym wyjściem jest psychoterapia i odcięcie się od obecnego stylu życia, szczególnie zawodowego, co nie jest w moim przypadku możliwe).
Wcześniej byłem osobą wysportowaną, uprawiałem kolarstwo - w tygodniu spędzałem na rowerze co najmniej kilkanaście godzin, do tego pływałem. Niestety, brak czasu oraz somatyczne (notoryczna "gleba!" w różnych dziwnych sytuacjach) objawy mojej choroby uniemożliwiły mi kontynuowanie sportu.
Problemy topiłem w kieliszku i puszczałem z dymem. O ile od alkoholu nigdy się nie uzależnię, bo nie lubię, to paczka Marlboro dziennie musi być obalona.
W niespełna 2 miesiące od objęcia stanowiska nabawiłem się wspomnianej nerwicy oraz przytyłem ponad 15 kilogramów. W kolejny rok waga zwiększyła się o ponad 30. Co prawda jakoś komicznie nie wyglądam, bo mierzę niespełna 190 cm, niemniej jednak źle mi z tym balastem.
Trzyletni okres lokowania marki wciąż trwa, ale podstawy zostały zakończone i dotarła do mnie pewna odwilż. Póki mogę postanowiłem wziąć się za siebie, bo organizm powoli mówi "dość!".
Moje plany:
- rzucić palenie,
- powrócić do wagi sprzed roku (100 kg).
5 kilogramów spadło mi w tydzień poprzez wyeliminowanie codziennego, relaksacyjnego piwka, ograniczenie spożycia tłuszczów i słodyczy - zamiast tego zacząłem wtrząchać świeże owoce, z którymi kontaktu nie miałem chyba od matury Tak więc liczę na ostrą redukcję.
Przeczytałem o wybitnych zasługach niejakiego Konia w tej dziedzinie - niemniej jednak na razie nie skorzystam z Twojej pomocy (sorry ), jestem zbyt ambitny. Jak nie będzie mi szło - odezwę się.