Zacząłem się odchudzać we wrześniu 2011r. najpierw z dietą wziętą skądś z neta(byle jaka itp) i tylko bieganie. Potem doczytałem, że i trening by się przydał, bo na samym bieganiu to można kontuzje złapać itp. To zacząłem ćwiczyć bez sprzętu. Listopad 2011 schudłem 18kg z 83kg przy wzroście 171 do 65kg. Oczywiście z mięcha poszło też pewnie sporo, bo dieta była ch**owa jeżeli chodzi o białko. Schudnąć schudnąłem ale wynik mnie aż tak bardzo nie satysfakcjonował. Byłem jeszcze otłuszczony na jakieś 20% bf. Poszedłem do dietetyka on mi ustalił lepszą dietę, dalej ćwiczyłem i biegałem, przez całą zimę i jesień, w mrozy wieczorami jak była pogoda taka, że tylko w łeb se strzelić. Ale dawałem radę. Przyszła wiosna, waga w miejscu od listopada jak stała tak stała, dalej się odchudzałem, zacząłem robić małe czity, a to czekoladka a to to a to tamto itp. Ale nie przytyłem, waga cały czas taka sama. 65, 65 ,65 jak jakaś mantra. Potem zacząłem kombinować z HITEM i TABATĄ, dochodziłem do max 63kg, potem znowu 65kg i tak dalej. Plany wszystkie moje się rozbijały o kant dupy, bo zawsze wpadł jakiś cheat meal, a potem od cheat meala do cheat daya, potem cheat day przez 3 dni a potem znowu ostre ćwiczenie ale waga stała w miejscu-65kg. Teraz jest czerwiec, ja jestem po 2 tygodniowej przerwie od siłki i biegania(3xHIIT +3xTABATA po treningu siłowym dają w kość), przytyłem już tym razem ze 3-4kg, bo się obżerałem i w tym momencie czuję, że się już po prostu wypaliłem i zgasłem. Motywacja uszła. Postępy są wielkie, nie powiem, choć teraz trochę obszarpane przez te 2tyg. Ale tak jak mówię, nie mam już siły przyłazić ze szkoły i tak jak zawsze iść biegać czy deszcz czy sraczka czy -20 stopni Celsjusza czy wiatr prosto w oczy a błoto w butach. Nie mam siły i chęci już. Teraz się tylko zastanawiam jakim cudem mi się udało W OGÓLE schudnąć. Nie mam pojęcia. Jedyne co jeszcze mogę z siebie wykrzesać to ułożenie jakiejś diety dobrej redukcyjnej, żeby redukować bez treningu siłowego i aerobów. Jakby się ktoś czepiał, że z mięcha poleci- niech leci, mam to w dupie, teraz to nie jest mój priorytet, chrzanię te mięśnie, tą siłę i tą kondycję, na razie do niczego mi się w życiu nie przyda(nie żebym się żalił ale psychicznie jestem przetrącony, mocno zmęczony, już nie mogę tak jak zwykle o wyznaczonej porze iść ćwiczyć czy biegać, psychicznie nie mogę, fizycznie mam sił od ...). Teraz to ja już chcę tylko "dobrze" wyglądać("dobrze" to znaczy szczupło albo nawet chudo, nie dbam o to, chcę się dobrze czuć, nie wstydzić się fatu na brzuchu itp).
Muszę sobie zrobić psychiczne wakacje od tego ćwiczenia, bo niestety choćbym i chciał to nie dam rady, ponad moje siły, uwierzcie.
No i teraz finalne pytania.
Jakie jest zapotrzebowanie na białko, węgle i tłuszcz dla osoby niećwiczącej. Szukałem wszędzie ale były tylko wartości "sportowe" podane. No i jaki jest optymalny deficyt kaloryczny dla osoby niećwiczącej. Wiadomo, węgle można będzie ostro ściąć bo się nie będę katował już niczym(chyba, że jakieś spacery czy rower-w końcu lato idzie).
Aha, i jeszcze dieta. Jak by ktoś poratował tymi BTW dla niećwiczącej to coś ułożę i pomożecie dopiąć dietkę, żeby znowu nie było, że jakaś głodowo-somalijsko-syberyjska dieta anorektyka się stworzyła.
Jeżeli chodzi o kondycję psychiczną to nie wiem, na prawdę nie wiem co mnie tak wypaliło. Brak postępów, podjadanie(mimo tego podjadania jakoś się schudło), utrata wagi ale nie tyle ile chciałem, utrata tłuszczu ale nie tyle ile chciałem, imanie się różnych sposobów, żeby potem z nich zrezygnować? Nie wiem. Może brak celu? Schudłem? Okej, to teraz masa? Jest trochę masy, o, przytyłem, to może jednak redukcja, okej, jedziemy redukcję, i tak w kółko. Rozhuśtałem się za mocno psychicznie i spadłem z huśtawki. Wakacje sobie zrobię, nie wiem czy z dietą wytrzymam ale się zobaczy. Siła na przestrzeganie diety to się chyba jeszcze znajdzie ale aktywność fizyczna typu aero i siłka-to na razie odpada.
Kurde, wyszło to jak jakaś depresja, ale niech tam, mam nadzieję, że pomożecie choć trochę, z góry dzięki, bo gdyby nie wasze forum to bym był trzysta lat za murzynami, na razie jestem sto lat za nimi :D.