Przedstawiam wywiad z moją koleżanką klubową,utytyłowaną bokserką i kickbokserką:
Beata Małek z Superfightera Nowy Sącz jest pierwszą w historii polskiego boksu medalistką mistrzostw świata.
# Mistrzyni Polski w boksie 2002, 2003, 2004, 2005.
# Uczestniczka mistrzostw świata w 2002 i mistrzostw Europy w 2003 i 2005 r.
# Brązowa medalistka mistrzostw świata w Podolsku k. Moskwy w kat. 80 kg w 2005 r.
# Zwyciężczyni zawodów o Puchar Świata w kick-boxingu na Węgrzech, druga w zawodach tego cyklu we Włoszech w 2004 r.
# Mistrzyni Polski i zdobywczyni Pucharu Polski w kick-boxingu w 2004 r.
*Jak to się stało, że nastoletnia Beata Małek, zamiast korzystać z uroków życia, umówić się na randkę z chłopakiem, wybrać do dyskoteki czy do kina, trafiła do sali treningowej? I to po to, by ćwiczyć boks, zatem dyscyplinę najmniej chyba właściwą płci pięknej?
- Zaczęło się nie od boksu, lecz kickboxingu. To był rok 1998. W Nowym Sączu panowała wówczas moda na tę właśnie dyscyplinę. W rozbijanym na błoniach namiocie widowiskowym odbywały się walki, w których o mistrzowskie tytuły walczyli chłopcy z mojego miasta. Lubiłam na nich popatrzeć. I tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby spróbować sił na ringu. Tym bardziej, że mój brat trenował sporty walki u Ryszarda Miłka. To taki artysta plastyk, znany w Polsce malarz, którego pasją był kickboxing. Przyszłam, więc na jeden trening, później na drugi i spodobało mi się. Wkrótce jednak panu Miłkowi przeszła ochota na prowadzenie zajęć. No to zgłosiłam się do Radosława Pietrzkiewicza, który był trenerem pierwszoligowych bokserów Superfightera.
*Ale przecież wówczas klub ten znajdował się już w rozsypce?
- No właśnie. Trener spytał mnie, dlaczego, skoro tak lubię oglądać walki pięściarskie, nie zgłosiłam się wcześniej. Odpowiedziałam, że byłam pewna, że z dziewczętami nie będzie pracował.
*Jednak zdecydował się na treningi z Panią...
- I jestem mu za to do dzisiaj wdzięczna. Śmiało mogę powiedzieć, że gdyby nie on, nie byłabym dzisiaj trzecią za wodniczką świata.
*Co czuje kobieta obijając buzię rywalce? Agresja leży w Pani naturze?
- Myślę, że w pewnym momencie kariery ta agresja, nawet, jeśli rzeczywiście jest gdzieś wewnątrz ukryta, zanika. Zaczyna się rozumieć, że celem walki jest nie stłamszenie przeciwniczki, zadanie jej bólu czy zdeformowanie twarzy, lecz chęć udowodnienia swej wyższości technicznej. Zawsze staram się przekonać sędziów, że podczas treningów nauczyłam się więcej niż rywalka.
*Nie mówi Pani o tym, ale wiem, że wychowywała się Pani nie na salonach, lecz wśród rówieśników, również takich, których zwykło się określać mianem młodzieży trudnej. Zdarzyło się Pani uczestniczyć w ulicznych bójkach?
- Nie, nigdy. Owszem, do chodziło czasami do sytuacji konfliktowych, ale zawsze wówczas starałam się te konflikty łagodzić, nie demonstrować swej siły fizycznej. Zdaję sobie sprawę, że mogłabym zrobić krzywdę niejednemu mężczyźnie. Nie chcę jednak tego czynić. Po co mi to? Wystarczy, że na codzień sparuję z chłopakami. Chociaż raz zdarzyła się taka sytuacja, że zbyt długo i natarczywie dobijał się do drzwi mego mieszkania niespecjalnie trzeźwy klient z odbywającej się w tym samym domu dyskoteki. Grzeczne perswazje nie pomogły. Dostał, więc, ale tylko raz, w „trąbę", wpadł do śmietnika i więcej nie zapukał. Ale nie powiem, żebym z tego pojedynku była dumna.
*Wróćmy zatem do sportowych akcentów. Kiedy przyszły pierwsze sukcesy?
- W 2001 roku, jako początkująca zawodniczka, pojechałam do Tarnowa na pierwsze w historii mistrzostwa Polski w boksie. Przegrałam już i pierwszą walkę, a mimo to zdobyłam medal. Doszłam wówczas do wniosku, że skoro tak łatwo staje się-na podium, to warto nadal próbować. W następnym roku w Zawierciu nie miałam już równej sobie rywalki. Wszystkie pojedynki wygrałam przed czasem. Sytuacja powtórzyła się jeszcze trzykrotnie. W sumie mam w kolekcji cztery pasy mistrzyni Polski, a na krajowych ringach nie przegrałam od trzech lat.
*Na międzynarodowej arenie długo jednak nie potrafiła się Pani jakoś przebić...
- Decydował o tym głównie brak doświadczenia, częstej obecności na europejskich ringach. Sędziowie po prostu nie znali nazwiska Małek i kiedy stawałam naprzeciw utytułowanych rywalek, to z góry skazana bywałam na niepowodzenie. Mogłam górować w ringu, a jednak zwycięstwa odnosiły zawodniczki z ustaloną już renomą. Tak było podczas mistrzostw świata w 2002 roku w Turcji, gdzie w ćwierćfinale uznano mnie za pokonaną w potyczce z późniejszą mistrzynią Ukrainką Brożnienko. Nie chcę się przechwalać, ale przez trzy rundy nie ustępowałam jej w morderczej wymianie ciosów. Również w ćwierćfinale odpadłam podczas późniejszych mistrzostw Europy w Budapeszcie. Tam jednak mogłam mieć pretensje wyłącznie do siebie. Nie wytrzymałam presji psychicznej ulegając słabej w sumie Turczynce. Usztywniła mnie myśl, że medal jest na wyciągniecie ręki. Po tej porażce coś się we mnie załamało. Byłam o krok od decyzji o wycofania się z uprawiania sportu. Uratowali mnie trener Pietrzkiewicz, a także były kierowa drużyny Superfightera Czesław Bocheński. Wytłumaczyli mi, że na boks składają a również porażki i że niepowodzenia najlepiej odreagować sukcesem.
*Takowego nie osiągnęła jednak Pani podczas tegorocznych mistrzostw Europy w Norwegii...
- Ale wcześniej wygrała zawody o Puchar Świata w kickboxingu! Po tych nieszczęsnych mistrzostwach na Węgrzech znalazłam się poza kadrą narodową. Żeby nie zniknąć z aren międzynarodowych, zafundowałam sobie prowadzone w Nowym Sączu treningi kickboxerskie, startując w barwach krakowskiego klubu Krak-Sport. Zwyciężyłam w turnieju o Puchar Świata na Węgrzech, a w zawodach we Włoszech, na które pojechałam bez jakiegokolwiek przygotowania, byłam druga. A nawiązując do majowych bokserskich mistrzostw Europy, to w Norwegii miałam wyjątkowego pecha w losowaniu. Już w pierwszej walce trafiłam na niepokonaną jeszcze nigdy na ringu Rosjankę Siniecką. Musiałam tę walkę przegrać. Sędziowie nie pozwolili mi wyjść na drugą rundę, wystukując przewagę punktową rywalki. A proszę mi wierzyć, między linami naprawdę nic wielkiego się działo.
*Czy po tej porażce nie straciła Pani wiary w sens uprawiania boksu? Wygląda przecież na to, że w wielu przypadkach o zwycięstwie czy medalu decydują nie faktyczne umiejętności, lecz magia nazwiska bądź sympatie sędziowskie...
- Jadąc do Norwegii miałam świadomość, że tamtejsze zawody są tylko przystankiem na drodze do najważniejszej imprezy w tym roku. Mam oczywiście na myśli mistrzostwa świata. Porażką z Siniecką nie bardzo się, więc przejęłam. Wciąż trenowałam z Radkiem Pietrzkiewiczem, marząc o medalu właśnie na światowym czempionacie.
*Tymczasem niewiele brakło, by wszystko pozostało w sferze marzeń. Najpierw Polski Związek Bokserski kazał Pani zbierać fundusze na przejazd do Rosji, później organizatorzy mistrzostw odwołali imprezę...
- - Ale wszystko szczęśliwie się skończyło. Do Podolska pojechałam dzięki finansowemu wsparciu Bernadetty Argasińskiej, Leszka Kopcia i firmy Insbud z Nowego Sącza. Dzisiaj sponsorzy nie żałują chyba zainwestowanych we mnie pieniędzy. A organizatorzy mistrzostw przestraszyli się presji AIBA, w ostatniej chwili ratując imprezę poprzez przeniesienie jej z Sankt Petersburga pod Moskwę.
*Tym razem szczęście Pani dopisało. W pierwszej rundzie trafiła Pani na wolny los. Ale już w drugiej walce, występując przecież w wyższej niż normalnie kategorii do 80 kg, zmierzyła się Pani z mistrzynią Azji, Hinduską Kozhummel...
- I wygrałam z nią na punkty 35-25. Przeciwniczka była dużo cięższa i atakowała, jakby się czegoś najadła. Nie dawała mi chwili wytchnienia. Stopowałam ją ciosami prostymi. Po jednym z nich, w trzeciej rundzie, Hinduska była liczona. Ostatecznie zwyciężyłam, ale rywalka zabrała mi wszystkie siły. I chyba szansę na złoty medal. W półfinałowej potyczce z mistrzynią Europy, Rosjanką Galiną-Iwanową przez dwie rundy toczyłam równy bój. Prowadziłam nawet, a przed trzecim starciem był remis. Byłam jednak tak obijana, że w końcówce nie miałam siły nawet machnąć ręką. Uległam 31-40. Do dzisiaj zresztą mam sińce na całym ciele. Iwanowa została mistrzynią świata, w finale nie miała problemów z Turczynką. Po dekoracji powiedziała mi, że walka ze mną była dla niej najtrudniejsza w karierze.
*Jak wygląda szary dzień czołowej pięściarki globu?
- Nic ciekawego. Wstaję o piątej rano, by zdążyć na szóstą rozłożyć towar na straganie. Sprzedaję jarzyny na placu targowym. A popołudniami trening. Nierzadko do późnego wieczora.
*Gdzie w tym wszystkim miejsce dla sympatii?
- Tak się szczęśliwie składa, że Jarek też ćwiczy boks w Superfighterze. Spotykamy się, więc głównie na treningach.
*Jest Pani pierwszą w historii polskiego boksu kobietą, która wywalczyła medal podczas mistrzostw świata. Czy to spełnienie Pani ambicji?
- Moim kolejnym celem są mistrzostwa Europy, które w 2006 r. odbędą się w Polsce. Chcę stanąć na najwyższy podium. A potem? Czas pokaże. Może boks kobiecy trafi wreszcie do programu igrzysk olimpijskich. Przyszłość przede mną. Mam przecież dopiero 22 lata.
„Dziennik Polski Nowosądecki".
www.superfighter.prv.pl