Chyba nie chodzi o regularną rozpiskę jak przy ocenie diety ? Zazwyczaj rano makaron razowy na mleku z jajami, później chleb razowy/grahamka z oliwą i jakąś porządniejszą wędliną bądź twarożkiem, później kawałek gotowanego cycka kuraka z kaszą gryczaną i oliwą. Przed treningiem znowu fragment piersi z kaszą gryczaną bądź makaron z chudym twarogiem, a po banany. Wreszcie reszta kurczaka, ryż brązowy, oliwa, a
na dobry sen wędzony łosoś/makrela/twaróg. O warzywach nie piszę. Oni tymczasem jedzą ,,pseudokwaśniewsko" - rano kiełbasa, ale do tego chleb z masłem i mleko, na obiad klasyczny polski schabowy pływający w smalcu, maśle bądź rzadziej oleju, ziemniory i warzywa (np. w formie bigosu bądź mizerii z śmietaną). Okazyjnie racuchy/bigos/krokiety z kapustą i grzybami/pierogi ze sklepu/naleśniki z twarogiem. Ponieważ zazwyczaj kupujemy na gości ciacha to między posiłkami jest jakiś serniczek, makowiec czy coś podobnego. Kolacja różnie, co jest pod ręką - kiełbasa, chleb z jakimiś dodatkami typu masło, ser, raz były nawet ruskie z skwarkami polane tłuszczem
. Otwarcie nie zmuszają "jeśli nie chce, to niech nie je", ale potem za plecami o tym ,,wybrzydzaniu", kolosalnych kosztach żywienia, swoich racjach itp. Sytuację komplikuje fakt, że z zawodu jeden z małżeństwa ortów jest kucharzem i stąd wszyscy mają go za dietetyka i eksperta od zdrowego żywienia. W zasadzie ja jeden w opozycji. Raz moja znacznie młodsza siostra kupiła kilka jogurtów w Biedronce - raczej takich dla dzieci z galaretką na wierzchu. Wiadomo niezbyt zdrowe, ale jak dziecko dało swoje kieszonkowe to wypada zjeść, bo raz na jakiś czas nie zabije. Ale nie, bo to chemia, a nie jedząc słodyczy schudło się 3 kg i dlatego nie można niszczyć zdrowia i linii. Pani ortorektyczka podziękowała też za dzwonka z łososia (pewnie z powodu metali ciężkich) podawane na obiad. Co ciekawe pan ort ma nadwagę, a raczej otyłość, co nie zmienia faktu, że jest ekspertem żywieniowym. Tylko kilka razy gadali sensownie - o warunkach hodowli pangi, zawartości parówek itp.