Mimo, że ten dziennik to taka nieregularna klapa, przyszłam się pochwalić postępami.
Właśnie zakończyłam rok akademicki, który był dla mnie psychicznie trudny, nie tylko ze względu na naukę (to właściwie nie był problem). Efektem moich problemów był ciągły lęk przed życiem, ale o dziwo nie przełożyło się to na treningi. Moje sukcesy może nie robią na Was wrażenia, ale dla mnie to naprawdę dużo, bo mimo wszystko coś mi się udało. Punkt po punkcie:
1) Wreszcie odwiedziłam pakernię, której diabelsko się bałam, a którą teraz kocham i czuję się w niej, jak w domu :)
2) trochę jeszcze cierpię na demotywatora przedtreningowego, to związanego z takim paraliżującym działanie lękiem, ale i tak idę na trening, robię swoje i wracam z wielkim bananem na ryju. Regularność w treningach mnie zadziwia na tle ogólnej mojej życiowej bylejakości.
3) jedzenie to był mój największy problem, niestety, chyba najbardziej tutaj odbiła się moja umysłowa niedyspozycja. Motałam się między tym, co powinnam, co wiem, a tym, co robiłam. Umiałam nagiąć wszelkie zasady i nagle zobaczyć, że zjedzenie całego pudełka Carte D'Or jest właściwie spoko. Nie rozumiem tego, ale już jest chyba ok.
4) Od początku tego roku zrozumiałam kilka ważnych spraw. Mianowicie - hormony to nie cukierki i nie jedyna droga do antykoncepcji. Jestem jeszcze zbyt niedojrzała, żeby zdecydować się na dziecko (pomijając warunki socjalne), ale też już zbyt mądra, by faszerować się hormonami. Zrobię wszystko, by nie brac hormonów - możliwe, że mam PCOS, a na pewno nadwyżkę androgenów, ale postaram się to wyrównać inaczej.
Kolejna sprawa to odstawienie nabiału. To był bezbłędny krok w mojej diecie, powinnam zrobić to już dawno, kiedy cały rok 2012 bujałam się z uroczymi wykwitami na całej twarzy. Po pigułkach i odstawieniu nabiału przeszło, ale czy bez hormonów się utrzyma? Cóż, zobaczymy :)
5) Jeszcze jedna zmiana, która zasługuje na oddzielny punkt to dieta bezglutenowa. Zdecydowałam się wreszcie i od kilku dni radzę sobie bez chleba, makaronów itd. Przy życiu trzymają mnie ziemniaki, które kocham patriotyczną miłością :D
Zadziwiające jest to, że jedząc produkty potencjalnie zatykające - ziemniaki i ryż - nie mam problemów z wypróżnieniem. Mam wrażenie, że to kierunek dla mnie i nie będzie trudno mi utrzymać rygoru. W sumie z ziemniakami to żaden rygor.
Podsumowując:
przestaję się robić byle jaka :) potrzebuję odpoczynku psychicznego, który zafunduję sobie już niedługo, a w czasie którego postaram się doszlifować nawyki, których właśnie nabieram.
Uspokoiłam się trochę z odchudzaniem, już mi na nim tak nie zależy, nie próbuję na siłę (na hormonach!) zrzucać fatu do fitnessowej formy i zachowuję chłodny łeb.
1 lipca zaczynam praktyki i będę mieszkać przez 1,5 miesiąca na wsi, bez dostępu do siłowni. Biorę ze sobą sztangę, jedną sztangielkę i obciążenia do 50 kg, może coś jeszcze dokupię po drodze. Chciałabym zmodyfikować obecny trening pod kątem sprzętu, jaki będę miała dostępny - sztanga i piłka gumowa. Mogłybyście pomóc? Mój trening to druga część treningu Obli:
Z częścią A nie ma problemu, ale B...
2a.
wyciskanie sztangielek na ławce skośnej - nie mam ławki skośnej! Mogę zastąpić płaską? Albo na stojąco?
2b. ściąganie drążka górnego do klatki - jeszcze się nie podciągam, zresztą nie będę tam miała na czym.
3a. wznosy z opadu - to jakoś spróbuję załatwić :D
Jak to mądrze zastąpić?
Zmieniony przez - kattepio w dniu 2013-06-27 11:34:34