
Po skończeniu kariery czarował na ekranie, wystąpił w 16 filmach. Laureatem plebiscytu "Przeglądu Sportowego" został w 1953 roku, ale tego wyboru dokonano... 35 lat później.
Takich bokserów już nie ma, bo kto dziś potrafi wygrać walkę, nie dając się ani razu trafić rywalowi? Nie bez powodu też Madziarzy nazwali Leszka Drogosza „Czarodziejem ringu".
Wybierać chciały władze
Dlaczego trwało to tak długo? W 1953 roku władze sportowe PRL-u przysłały do naszej redakcji gotową listę laureatów. Tych jedynie słusznych. Udało się jednak z tego wykręcić i nie została ona zamieszczona w gazecie.
- Poza tym to był przecież rok oficjalnej żałoby. Zmarł Józef Stalin i nie można było organizować żadnych imprez, a co dopiero Balu Mistrzów Sportu. Nigdy by na to nie pozwolono - przypomina były znakomity pięściarz, który od najmłodszych lat był fanem naszego plebiscytu.
- Mając 15 lat, wysłałem kupon do waszej redakcji i udało mi się przewidzieć pierwszą dziewiątkę. Wygrał bokser Aleksy Antkiewicz. W nagrodę otrzymałem książkę „Jak hartowała się stal". Nie przypuszczałem, że w przyszłości sam kilkakrotnie znajdę się w czołowej dziesiątce, a nawet wygram ten plebiscyt - przyznaje Drogosz.
Lukę na naszej liście laureatów wypełniono w 1988 roku, wyboru dokonała grupa ekspertów i za rok 1953 wyróżniła „Czarodzieja ringu".
Między innymi za wspaniały styl, w jakim zdobył on w Warszawie swój pierwszy z trzech tytułów mistrza Europy. To były zresztą wyjątkowe dla nas mistrzostwa. W Hali Mirowskiej na najwyższym stopniu podium stanęło aż pięciu Polaków.
- Pamiętam doskonale, jak otrzymałem telefonicznie zaproszenie na bal. Pan redaktor trochę się ze mną przekomarzał. Najpierw zapytał mnie, kto moim zdaniem wygrał. Byłem przekonany, że mój kolega z kadry Zygmunt Chychła lub znakomity oszczepnik Janusz Sidło. Odpowiedział, że nie trafiłem. Nie zdradził mi jednak zwycięzcy, tylko dopytywał, które miejsce mi przypadło. Myślałem, że będę szósty. Kiedy w końcu podał mi wyniki, byłem mile zaskoczony i bardzo uradowany. Plebiscyt „Przeglądu Sportowego" i Bal Mistrzów Sportu to były zawsze wielkie wydarzenia. Jedne z najbardziej miłych chwil w życiu sportowca. Ludzie cię wtedy doceniają i jeszcze na dodatek można świetnie się zabawić. Zawsze lubiłem tańczyć. Pamiętam, jak na jednym z dawnych balów wiele czasu spędziłem na parkiecie z Wandą Szemplińską, która w latach 50. była znakomitą pilotką szybowcową - wspomina nasz bohater, który 6 stycznia skończył 77 lat.
Zmykaj, smyku
Kiedy pierwszy raz, mając 13 lat, pojawił się na sali bokserskiej w Kielcach, gdzie się urodził i mieszka do dziś, przegoniono go. Ważył zaledwie 32 kilogramy i usłyszał tylko „Zmykaj stąd, smyku".
- Podczas wojny często nie miałem co jeść. Byłem mały i bardzo wychudzony. Dopiero później dzięki boksowi przytyłem i nabrałem mięśni - wspomina Drogosz, który nigdy nie zapomni tragicznych wojennych wydarzeń. Jako dziecko był świadkiem rozstrzeliwań, łapanek, nalotów bombowych. Widział ludzi powieszonych na ulicy.
Pierwsze treningi rozpoczął w 1948 roku, w wieku 15 lat. Gdy rok później miał zadebiutować na ringu, nie mieścił się nawet w ówczesnym limicie wagi muszej (47,5 kg). Ważył zaledwie 45 kg. Aby stoczyć swój pierwszy pojedynek, musiał oszukać sędziów. W tamtych czasach bokserzy przed walką ważeni byli w butach. Drogosz to wykorzystał i włożył do nich ołowiane wkładki. Od razu walczył z seniorami, bo wtedy starcia 16-latków z 30--latkami były czymś normalnym. Dlatego też młody Leszek musiał nauczyć się zwinności i unikania ciosów. Później dopracował to do perfekcji.
Wzorował się na Zygmuncie Chychle, który był starszy od niego o siedem lat. - Zyga znakomicie poruszał się na nogach. Potrafił walczyć zarówno w dystansie, jak i w zwarciu. Po prostu kompletny bokser. Był moim idolem. Cieszyłem się, że mogłem zrobić sobie z nim wspólnie zdjęcie. Później, jak już razem wyjeżdżaliśmy na wielkie turnieje czy zgrupowania, zostaliśmy przyjaciółmi. Byliśmy na olimpiadzie w Helsinkach w 1952 roku. Zyga zdobył wtedy złoto, a ja odpadłem w ćwierćfinale. W następnym roku w mistrzostwach Europy w Warszawie obaj stanęliśmy na najwyższym stopniu podium. Ja w wadze lekkopółśredniej, on w półśredniej. Gdyby nie jego gruźlica, na pewno osiągnąłby w sporcie jeszcze więcej. Jego kariera trwała tylko siedem lat i w tym czasie zdobył mistrzostwo olimpijskie oraz dwa złote medale mistrzostw Europy. To niebywałe - przypomina dokonania przyjaciela Drogosz.
Jemu też wiodło się na ringu coraz lepiej. Rywale mieli problemy z trafieniem ruchliwego pięściarza, który był znakomicie wyszkolony technicznie. Pod okiem wybitnego trenera Feliksa Stamma robił ogromne postępy. Podczas meczu międzypaństwowego w Budapeszcie Polski B z Węgrami ani razu nie dał się trafić doświadczonemu Solyomie. „To jest prawdziwy Czarodziej ringu! Czeka go wielka przyszłość - zachwycał się dziennikarz węgierskiego „Nepsport" i ten przydomek Polaka się przyjął. Był to debiut Drogosza z orzełkiem na piersi. Miał wtedy zaledwie 19 lat.
W nagrodę za tę świetną walkę otrzymał... dzieła Włodzimierza Lenina i Karola Marksa.
Talony za tytuły
Za tytuły mistrza Europy nagrody były już mniej ideowe. Za pierwszy Drogosz dostał radioodbiornik Aga, za kolejny talon na motocykl i za ostatni - talon na telewizor. Trzeba tu wyjaśnić, że te talony tylko uprawniały do kupna produktu, ale i tak było to wielkie wyróżnienie, bo dostęp do takich dóbr mieli nieliczni.
- Mile wspominam te nagrody. Radio służyło mi bardzo długo. Prawie wcale się nie psuło. Pamiętam też, jak odbieraliśmy razem ze Zbyszkiem Pietrzykowskim i Zenkiem Stefaniukiem motocykle AVO Sport produkowane w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Długo na nim jeździłem, podobnie jak Zbyszek. Jedynie Zenek nie przepadał za motorami i szybko swój sprzedał. AVO to był wtedy rarytas. Na ulicy ludzie oglądali się za mną. Jeszcze cenniejszym i rzadszym dobrem w tamtych latach był telewizor. Ja dostałem talon na węgierskiego Oriona. Byłem jednym z pierwszych kielczan, posiadających telewizor. Sporo jednak namęczyłem się, żeby złapać sygnał. Czego to ja wtedy nie wyczyniałem na dachu, żeby zamontować jakąś antenę. W końcu udało mi się. Znajomi przychodzili i razem oglądaliśmy transmisje sportowe czy też filmy - wspomina z rozrzewnieniem Drogosz, który za inne sukcesy otrzymał m.in... kupon materiału na garnitur.
Olimpijski pech
„Czarodziej ringu" znakomicie spisywał się w mistrzostwach Starego Kontynentu, ale nie wiodło mu się na igrzyskach olimpijskich (mistrzostw świata w tamtych latach nie rozgrywano). W trzech olimpijskich startach (1952, 1956, 1960) jedynie w Rzymie stanął na najniższym stopniu podium. Przed igrzyskami w Melbourne popadł dodatkowo w konflikt z Polskim Związkiem Bokserskim.
- Byłem wtedy zawodnikiem klubu z Łabęd i zacząłem nadrabiać braki w wykształceniu, zajęcia w liceum mechanicznym godziłem ze startami w lidze. Odmówiłem jednak udziału w mistrzostwach Polski i z tego powodu mnie zdyskwalifikowano. Na szczęście na krótko. Działacze woleli, abym skupił się tylko na boksie, ale ja nadal się kształciłem i skończyłem m.in. szkołę laborantów medycznych oraz Akademię Wychowania Fizycznego - opowiada Drogosz
Najbardziej żałuje tego, że nigdy nie udało mu się zwyciężyć w igrzyskach. A przecież podczas różnych turniejów wygrywał z mistrzami olimpijskimi. Z Władimirem Jengibarianem (Związek Radziecki) Janem Zacharą (Czechosłowacja), czy Marianem Kasprzykiem. To właśnie ze swoim kolegą z kadry rywalizował w wadze półśredniej o wyjazd na kolejne igrzyska w 1964 roku w Tokio. Kilka miesięcy wcześniej Drogosz wprawdzie pożegnał się z ringiem, ale długo bez boksu nie wytrzymał. Wywalczył mistrzostwo Polski, jednak na igrzyska poleciał jego rywal. I zdobył po heroicznym boju (w walce finałowej bił się ze złamanym kciukiem), złoty medal.
- Nigdy Marianowi nie zazdrościłem tego sukcesu. Zresztą do dzisiaj jesteśmy serdecznymi przyjaciółmi - przekonuje trzykrotny mistrz Europy.
- Też pochodzę z kieleckiego i kiedy czasami jadę w rodzinne strony, odwiedzam Leszka. Zawsze mnie fajnie ugości. Pamiętam swoje początki kariery. Najbliżsi mówili mi wtedy: obyś kiedyś dorównał Drogoszowi. Wszyscy zachwycaliśmy się tym, w jaki sposób zamęczał rywali swoimi unikami. Czasami sparowałem z Leszkiem i zapewniam, że miał on także naprawdę mocne uderzenie. Często jednak podczas walk nie wkładał całej siły w cios. Po prostu błyskawicznie uderzał tym swoim lewym prostym i od razu odskakiwał. Taką miał taktykę i przynosiła mu ona korzyści - analizuje Kasprzyk styl Drogosza, który stoczył 354 walki i tylko 14 przegrał.
Już w czasie kariery zawodniczej sekundował młodym pięściarzom. Później szkolił zawodników Błękitnych Kielce oraz Igloopolu Dębica. Jego wychowankiem był m.in. wicemistrz Europy i olimpijczyk Witold Stachurski.
Zhańbił mundur milicyjny
Talent Drogosza dostrzegli również... filmowcy. W debiucie zagrał siebie, pod nazwiskiem Walczak w filmie „Bokser", który opowiadał pogmatwane losy... Mariana Kasprzyka. W roli głównego bohatera wzorowanego na mistrzu olimpijskim wystąpił Daniel Olbrychski.
- To był niezły film, ale kilka wątków w nim naciągnięto. Co do gry Leszka od początku widać było, że dobrze czuje się przed kamerami - przyznaje Kasprzyk.
Podczas swojego debiutu aktorskiego Drogosz zaprzyjaźnił się z Olbrychskim. - Do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi i każdego roku spotykamy się w Cetniewie. Daniel zawsze był wielkim fanem mojej ukochanej dyscypliny. Sam zresztą przyzwoicie boksuje. Ma w domu salkę treningową, którą nazwał moim imieniem - opowiada zadowolony Drogosz, który bardzo polubił aktorstwo. Wystąpił w 16 filmach, chociaż często kolidowało to z jego pracą trenera.
- Z kilku ról musiałem zrezygnować, ale Andrzejowi Wajdzie nigdy bym nie odmówił. To przecież najlepszy polski reżyser - ujawnia okoliczności wystąpienia w „Krajobrazie po bitwie". Miał jednak po tym filmie duże problemy w klubie Błękitni Kielce, gdzie w tamtym czasie był trenerem. Błękitni należeli do pionu MSW i były znakomity pięściarz był zatrudniony na etacie oficera milicji. Tymczasem w jednej ze scen filmu Wajdy służył do mszy, co wzburzyło prezesa Błękitnych, będącego zarazem zastępcą komendanta wojewódzkiego milicji.
- Ale dostałem wtedy opiernicz. Dowiedziałem się, że zhańbiłem oficerski milicyjny mundur. Tłumaczyłem komendantowi, że nie byłem wtedy w mundurze, a poza tym była to tylko scena filmowa. Nic to nie dało. Na odchodne usłyszałem, że skończyło się już moje granie w filmach - wspomina z uśmiechem Drogosz, ale po chwili poważnieje.
- Najgorsze w tym wszystkim było to, że zgłosił się do mnie reżyser Marek Piwowski, który kręcił „Rejs", i musiałem mu odmówić. Nie mówił mi, jaką rolę miałem zagrać. On zresztą często dopiero tuż przed samym kręceniem decydował się, kto kogo zagra. Wielka szkoda, że nie udało mi się wystąpić w tym słynnym filmie - żałuje Drogosz.
Na początku lat osiemdziesiątych zagrał m.in. w serialu telewizyjnym „6 milionów sekund". - Dopiero później dowiedziałem się, że jestem kolaborantem - śmieje się Drogosz. - Dlaczego? Trwał wtedy stan wojenny i wielu aktorów bojkotowało reżim. A ja się zastanawiałem, dlaczego tak szybko przyznano mi tę rolę...
Tłuścioch na szczudłach
Drogosz ma już 77 lat i rzadko pojawia się na galach, ale nadal lubi boks. Obserwuje zmagania pięściarzy w telewizji.
- Obecne zawodowstwo to jedna czwarta boksu, a trzy czwarte chłamu. Po prostu wciska się ludziom ciemnotę. Taką walką było na przykład starcie Adamka z Gołotą - krytykuje. - To miała być walka stulecia. Śmiechu warte. Przecież tłuścioch Gołota nie potrafił nawet wyprowadzić jednego porządnego ciosu. Poza tym stał jak na szczudłach. Boks Adamka ogląda się z przyjemnością, ale musi walczyć z wymagającymi rywalami, a nie ze statystami. Ma on umiejętności nabyte w boksie amatorskim. Dobry lewy prosty czy chociażby świetna praca nóg. Boję się tylko, że może się szybko wypalić. Nie jest przecież młodzieniaszkiem. Z dzisiejszych mistrzów najbardziej lubię oglądać Manny'ego Pacquiao z Filipin. On wiele potrafi.
źródło
http://www.sports.pl/Boks/Leszek-Drogosz-Czarodziej-Ringu,artykul,66021,1,290.html
Gdyby Leszek Drogosz był kobietą.
Czy ktoś teraz wogóle wie kto to był Leszek Drogosz? Na początku lat 1950-ych była to duma Kielc. Mistrz Europy w boksie w latach 1953-57, "czarodziej ringu". Z zapartym tchem czytałem sprawozdania z jego walk: "... przeciwnik zdołał po raz pierwszy trafić Drogosza dopiero w trzeciej minucie drugiej rundy". Mogłem to zresztą oglądać na Kronice Filmowej - Drogosz tańczył w ringu z większym wdziękiem niż Muhammad Ali, pięści przeciwnika pruły powietrze, od czasu do czasu Drogosz wypuszczał lewy prosty. To nie było użądlenie pszczoły, raczej głaśnięcie, a liczył się punkt. To mi imponowało. Wogóle lubiłem wtedy czytać o boksie. Inna rzecz, że niektórzy potrafili o boksie ładnie pisać np. Jack London - opowiadania Kawał pieczeni i Meksykanin, albo sprawozdawcy sportowi opisujący legendarne walki Joe Louisa z Maksem Schmelingiem czy Jacka Dempseya z Georges Carpentierem.
Co innego oglądać boks. Poszedłem na mecz bokserski w Kielcach. Nie było tam szermierki na pięści ani czarodziei ringu (L. Drogosz przeniósł się do wojskowego klubu w Warszawie), była szamotanina i bicie, brutalne bicie. Nie mogłem na to patrzeć.
Wiele lat później zobaczyłem Leszka Drogosza w akcji, nie na ringu ale na ekranie, w filmie Polowanie na muchy. To był naprawdę dobry film, wg mnie jeden z najlepszych reżyserowanych przez Andrzeja Wajdę. Drogosz grał marginesową rolę - milicjanta. Ale jak on to zagrał - czarodziej ekranu :)
http://polakdogorynogami.blox.pl/2009/08/Gdyby-Leszek-Drogosz-byl-kobieta.html