witam,
obecnie jestem 10 dzień na kopenhaskiej, to moje drugie podejście, w sumie nawet 3 do tej diety. już opowiadam:
pierwsze podejście było... na przełomie października/listopada 2005r., drugie w styczniu 2006. pierwsze zakończyłam pomyslnie wagą -6kg, drugie zakończyłam po tygodniu, ponieważ nie schudłam ni grama. wg mnie problemem była zbyt krótka przerwa pomiędzy oboma podejściami.
pamiętam, kiedy to nie wiedziałam, jak przyrządzić sobie "grzankę", tzn. oczywiście nie chciało mi się tak naprawdę szukać w Internecie i postanowiłam zrobić to po swojemu. słowo "GRZANKA" kojarzyło mi się zawsze z magicznym chlebem smażonym na oleju, dodawanym do grochówki. i tak własnie moje grzanki wyglądały - biała pajda chleba na oleju. nic to - schudłam pomimo tego 6 kilo. i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że to była moja pierwsza MAGICZNA GRZANKA od około 10 lat, i tak strasznie mi to posmakowało, że równie magicznego dnia czternastego zjadłam pół bohenka... grzanek. POEZJA. oczywiście szybko moje kg wróciły, ale nie miałam NIC ponad normę, wagę, z której startowałam, czyli nie wystąpił tzw. efekt jo-jo.
ogólnie rzecz biorąc, ja zawsze miałam dobrą przemianę materii: zanim kiedykolwiek się odchudzałam, jadłam, nie śmiejcie się, dzień w dzień zestawy z McDonalds'a na obiad. tak tak. i nie tyłam. jadłam co chciałam i ile chciałam. nie tyłam. aż kiedyś coś mnie wzięło i w roku 2003 postanowiłam się odchudzić (+ problemy mi w tym bardzo "pomogły") - doszłam do 44-46 kilo. trwało to ok. 3 miesięcy. potem wiadomo, przytyłam, karmiona przez mojego mężczyznę, potem znów chudłam, znów tyłam. i tym sposobem mój metabolizm stał się bardzo niestabilny. u mnie na ogół jest tak, że łatwo tracę kilogramy, ale również szybko je przybieram - jedząc bardzo dużo. ale kiedy moja waga osiągnie jakiś "szczyt", dalej nie rusza. pamiętam moje 3 obiady dziennie, 11 bułek, 10 parówek, 4 paczki ciastek - to była dla mnie norma. ale nie tyłam, pomimo tylu podejść do odchudzania. ;P
był też Thermal, w sumie rok temu, wtedy moja dieta była bardzo zbilansowana, nie było głodówek, były odpowiednie ilości W/T/B. traciłam na wadze niewiele (dużo jeździłam na rowerze, więc zapewne miałam
przyrost mięśni), ale z ciała "leciało". oczywiście potem znów jadłam i przytyłam. koło zamknięte.
no, w końcu postanowiłam przejść na kopenhaską jako wstęp do "przyzwyczajenia" organizmu do mniejszych porcji. powiem tak: pracuję w Anglii przy jedzeniu (jak większość Polaków ;P), na kuchni. więc wyobraźcie sobie, jak tam jest "fajnie" osobie na diecie. ;] a jeszcze lepiej: dokładniej, to ja pracuję... przy ciastkach! ha! najróżniejszych - kroję je, wykładam na talerzyki, często jestem z nimi "sama", kiedy menedżera w pobliżu nie ma, więc mogę jeść i jeść. ale nie jest mi ciężko, jakiekolwiek myślenie o podjedzeniu ich, jak to zwykle robię, obracam z koleżanką w żart typu: "powącham je sobie, a co, sztachnę się!", ale ręka nie sięga, jestem twarda. ;) nie wiem co będzie PO tych 13 dniach, nie ręczę za siebie, choć będę się starać, bo zależy mi, by schudnąć. wiecie, lata już nie te, metabolizm i z powodu wieku też wolniejszy...
w każdym razie: czy przestrzegam bardzo diety? ogólnie tak, ale np. dzisiaj do gotowania brokułów (szpinaku nie przełknę po raz drugi) dodałam kostki rosołowej - wiem, wiem, węgle i te sprawy, sól, ale jak jadłam tak bez niczego, to myślałam, że mi wyjadą..., a 2 jajka gotowane zamieniłam na smażone i nawet trochę keczupu dodałam, bo bez soli były takie mdłe (wiem wiem, znów źle). ale tak to piję tę kawę, której po prostu nie znoszę (przygotowuję ją dnia poprzedniego, co by wystygła i rano po prostu duszkiem z zatkanym nosem opróżniam kubek), jem kurczaka, wołowinę, serki, jogury naturalne, sałatę z olejem i cytryną (sam olej OK, ale ta cytryna...), marchewki. obecnie ważę ok. 3,2kg mniej. wiem, że to w sumie nie jest wielki wynik, ale nie ćwiczę (nie jestem słaba, po prostu mi się nie chce), nie trzymam się tak strasznie restrykcyjnie jadłospisu (choćby keczup i jajka smażone). ale widzę w lustrze, że jest mnie nieco mniej.
po diecie kopenhaskiej przejdę na "dietę" zbilansowaną - z wyliczonymi w/t/b, ilością kalorii, którą mój organizm będzie gotowy spalić w ciągu dnia. tak jak kiedyś przy Thermalu. no i zacznę w końcu jeździć na rowerze (taką mam nadzieję, bo tereny tu w mojej pipidówie są doskonałe do tego). 4 lata temu odchudzałam się jazdą na rowerze głównie - miałam swoją trasę, którą codziennie pokonywałam i nie nudziła mi się. tutaj też taką trasę sobie znaleźć muszę (tzn. muszę wybrać z tych dotąd przebytych

i codziennie przed pracą, na czczo najlepiej, ja pokonywać umiarkowanym tempem - nie żeby zapierniczać ile wlezie i rozwalić sobie tym kolano (jak to zrobiłam na stacjonarnym kiedyś, czego skutki mam do dziś), ale tak żeby nie za wolno oczywiście. no, to tyle. trochę się rozpisałam, ale ja tak zawsze mam. :P jak ktoś to przeczyta, to dzięki wielkie. ;PP
aha, obecnie ważę 57,7kg. chciałabym dojść do 50 lub 48, wtedy, moim zdaniem, wyglądałam naprawdę fajnie. nie jestem wysoka, mam 162cm, więc waga 48-50 nie byłaby dla mnie zła. oczywiście nie chcę schudnąć nie jedząc i nie mam zamiaru ciachać kalorii poniżej 1200, ale zbilansowaną dietą i sportem. kopenhaska to taki "mały wstęp", by na szybko się polepszyć nieco, zwłaszcza, że jeszcze w tym miesiącu jadę do domu na urlop, będę jeździć konno i muszę się zmieścić w bryczesy i dopiąć czapsy. ;)
pozdrawiam Was wszystkich!