
Cytuję to ponieważ podczas 8 lat studiowania filozofii niczego mądrzejszego nie przeczytałem. Zestaw to sobie z podejściem do sprawy którejkolwiek religii: islamu, chrześcijaństwa, judaizmu itp itd. Tam Ci powiedzą: "my mamy objawienie a jak Ci się nie podoba to goń się. I tak skończysz w piekle" - ot miłosierdzie

Pytasz, dlaczego zatem wielu filozofów sympatyzujących z buddyzmem nie uważa się za buddystów. Jest kilka powodów. Np Ireneusz Kania powiedział kiedyś, że w zasadzie to wyznaje buddyzm ale nie uważa się za buddystę, gdyż wg niego esencją nauk jest stały bezpośredni kontakt z lamą, którego nie może mieć w Europie. To by się zgadzało w odniesieniu do buddyzmu tybetańskiego ale nie do buddyzmu w ogóle. Kalamasutra komletnie wyklucza takie podejście. Innym naukowcom buddyzm pasuje w aspekcie intelektualnym ale zraża ich restrykcyjne podejście do praktyki (buddysta musi się zdrowo nad sobą napracować). Wolą zostać teoretykami - ich sprawa. Niektórzy głoszą buddyjskie koncepcje nieświadomie: np. Stanisław Lem mocno trąci buddyzmem (patrz „Golem XIV”) odcinając się jednocześnie od niego, jak od „każdej innej religii”. Dlaczego? Filozofia wschodu nigdy nie leżała w polu jego zainteresowań, więc jej nie zna i patrzy na buddyzm przez pryzmat buddyjskiego folkloru. Są jeszcze ludzie, którzy zgadzają się z buddyjską filozofią, medytują, pracują nad sobą, ale nie uważają się za buddystów, bo nie lubią się szufladkować. I dobrze, bo łatka jaką sobie przylepisz nie ma najmniejszego znaczenia.
"Energia przepływa, nie powinna stać.
A stoi gdy wątpisz w tę energię.
Musisz więc za energią nadążyć, nadążyć za siłą.
Wówczas jesteś z siłą w harmonii."