Witam wszystkich serdecznie,
Jestem tu nowy więc bardzo proszę o wyrozumiałość. Oczywiście potrafię używać lupki i dużo czytałem, ale chciałbym, aby ktoś obeznany w temacie odpowiedział mi bardziej indywidualnie. Mam nadwagę (otyłość) właściwie odkąd pamiętam, zawsze bardzo lubiłem fastfoody i całą resztę zbyt kalorycznego żarcia. Do tematu odchudzania podchodziłem wielokrotnie, raczej z marnymi skutkami, ze względu na słomiany zapał i zbyt wysoka poprzeczkę. Nagle z bycia kanapowcem, zaczynałem biegać 2h dziennie i jeść połowę mniej, po czym wracałem do tego samego miejsca (lub gorszego). Każde odchudzanie było właściwie trochę wbrew sobie, bo restrykcje mnie denerwowały, ciągłe jedzenie sałaty i serka wiejskiego również, a do biegania się zmuszałem, więc tak właściwie - chyba wcale tego nie chciałem? Mam 21 lat, ważę 119kg, mierzę 192cm, mam pracę siedzącą, moja aktywność ogranicza się do chodzenia do pracy (2,5km w jedną stronę) oraz rekreacyjnych spacerów w wolnym czasie. Moja ostatnia przygoda z odchudzaniem miała miejsce około roku, może 1,5 roku temu i w jej trakcie schudłem 10kg. Na przestrzeni czasu aż do teraz przybrałem z 20 i ostatecznie stoję w miejscu 119kg, mój najgorszy wynik w życiu. Ostatnio, mimo że nie myślałem o żadnej redukcji - przypadkowo natknąłem się na temat IF i bardzo mnie zaciekawił, właściwie z dnia na dzień podjąłem decyzję, że spróbuję. No i spróbowałem. Zacząłem 5 dni temu. Jak się czuję? Fenomenalnie, nigdy nie czułem się tak dobrze. Mózg pracuje na ogromnych obrotach, nie jestem zamulony, nie muszę robić jedzenia do pracy i mam świetny humor. Więc wspaniale, no nie? No nie do końca, bo obawiam, czy dobrze się do tego wszystkiego zabrałem. Np. Fabryka Siły podaje, że jeśli chcę schudnąć, to powinienem jeść 2448kcal, inna strona ok. 2600kcal, a wzór który znalazłem w jakimś poście na forum - ok .2300kcal. Podobno na początku redukcji warto obciąć 200-300kcal, tak wyczytałem. Wcześniej nie liczyłem kalorii, więc nie wiem, ile ich sobie dostarczałem. Ostatnio zacząłem liczyć kalorie i na przestrzeni tych pięciu dni wychodziły mi wyniki od 1400kcal do 2000kcal. I to wcale nie tak że ja trzymałem się jakiejś rozpiski, wręcz na odwrót - najpierw jadłem, a potem zapisywałem ile tego wyszło, więc nie jest to kaloryczność, która wymagała ode mnie poświęceń, przelanych łez i słabnięcia z powodu braku energii. To przyszło naturalnie, po prostu staram się jeść mniej przetworzone produkty i trochę lżejsze, co nie sprawia mi wcale problemu, wręcz smakuje. Druga sprawa to godziny okna żywieniowego. Aktualnie stosuję okno 18-22 lub 16-22. Czemu? Bo nie jestem głodny, znowu. Koło wyżej wspomnianej szesnastej, czy osiemnastej zaczynam odczuwać głód więc jem, po prostu. Jeden posiłek. Od 21 do 22 jem kolejny i potem poszczę do 16-18 kolejnego dnia. Bez żadnego wyrzeczenia. Tak ochoczo powtarzam fakt, że robię to bez trudu nie po to, żeby się pochwalić, tylko po to, żeby dobrze opisać moją obecną sytuację i po to, żeby nikt nie pomyślał, że się katuję. W przyszłą sobotę na przykład planuję zjeść ze znajomymi kebaba, spokojnie, na luzie. Po prostu nie zjem nic oprócz niego, albo niewiele, bez spiny i z pełną świadomością. Nie chcę znowu doprowadzić się do skrajności jedzenia "liścia sałaty" dziennie, a po tygodniu, czy dwóch rzucania się na całą lodówkę. Jeżeli chodzi o ćwiczenia, to planuję w najbliższym czasie wdrożyć jakieś bieganie (to może się gryźć z tym co wcześniej napisałem, ale lubię biegać, nie lubiłem dwugodzinnego katowania się każdego dnia) - np. normalny bieg 30 minut albo interwały, jeszcze nie wiem. Póki co jednak, skupmy się, proszę, na diecie (tfu, sposobie żywienia). Podsumowując, czuję się naprawdę świetnie, nie jestem głodny i czuję satysfakcję, pierwszy raz w życiu mam wrażenie, że tym razem się uda. Pytanie do którego wreszcie (po tej całej litanii) dotarłem brzmi - czy nie obcinam za bardzo kalorii? Czytałem o tym, że metabolizm może się "popsuć", a odchudzanie nie będzie już (aż tak) efektywne, jeśli na starcie obetniemy je za mocno. Czy powinienem zwiększyć kalorie mimo, że czuję się dobrze? Może powinienem zwiększyć długość okna żywieniowego? A może jeszcze coś innego? Co polecacie w mojej sytuacji? Mimo doskonałego samopoczucia troszkę się obawiam, czy to co robię nie jest niezdrowe i czy nie będzie tak, że ten proces zamiast pomóc mi schudnąć - utrudni mi to? A może wszystko jest okej i dramatyzuję? Bardzo proszę o garść porad i niezmiernie przepraszam, że tak bardzo się rozpisałem. Pozdrawiam i życzę wszystkim oraz sobie powodzenia w osiąganiu swoich upragnionych celów.
Jestem tu nowy więc bardzo proszę o wyrozumiałość. Oczywiście potrafię używać lupki i dużo czytałem, ale chciałbym, aby ktoś obeznany w temacie odpowiedział mi bardziej indywidualnie. Mam nadwagę (otyłość) właściwie odkąd pamiętam, zawsze bardzo lubiłem fastfoody i całą resztę zbyt kalorycznego żarcia. Do tematu odchudzania podchodziłem wielokrotnie, raczej z marnymi skutkami, ze względu na słomiany zapał i zbyt wysoka poprzeczkę. Nagle z bycia kanapowcem, zaczynałem biegać 2h dziennie i jeść połowę mniej, po czym wracałem do tego samego miejsca (lub gorszego). Każde odchudzanie było właściwie trochę wbrew sobie, bo restrykcje mnie denerwowały, ciągłe jedzenie sałaty i serka wiejskiego również, a do biegania się zmuszałem, więc tak właściwie - chyba wcale tego nie chciałem? Mam 21 lat, ważę 119kg, mierzę 192cm, mam pracę siedzącą, moja aktywność ogranicza się do chodzenia do pracy (2,5km w jedną stronę) oraz rekreacyjnych spacerów w wolnym czasie. Moja ostatnia przygoda z odchudzaniem miała miejsce około roku, może 1,5 roku temu i w jej trakcie schudłem 10kg. Na przestrzeni czasu aż do teraz przybrałem z 20 i ostatecznie stoję w miejscu 119kg, mój najgorszy wynik w życiu. Ostatnio, mimo że nie myślałem o żadnej redukcji - przypadkowo natknąłem się na temat IF i bardzo mnie zaciekawił, właściwie z dnia na dzień podjąłem decyzję, że spróbuję. No i spróbowałem. Zacząłem 5 dni temu. Jak się czuję? Fenomenalnie, nigdy nie czułem się tak dobrze. Mózg pracuje na ogromnych obrotach, nie jestem zamulony, nie muszę robić jedzenia do pracy i mam świetny humor. Więc wspaniale, no nie? No nie do końca, bo obawiam, czy dobrze się do tego wszystkiego zabrałem. Np. Fabryka Siły podaje, że jeśli chcę schudnąć, to powinienem jeść 2448kcal, inna strona ok. 2600kcal, a wzór który znalazłem w jakimś poście na forum - ok .2300kcal. Podobno na początku redukcji warto obciąć 200-300kcal, tak wyczytałem. Wcześniej nie liczyłem kalorii, więc nie wiem, ile ich sobie dostarczałem. Ostatnio zacząłem liczyć kalorie i na przestrzeni tych pięciu dni wychodziły mi wyniki od 1400kcal do 2000kcal. I to wcale nie tak że ja trzymałem się jakiejś rozpiski, wręcz na odwrót - najpierw jadłem, a potem zapisywałem ile tego wyszło, więc nie jest to kaloryczność, która wymagała ode mnie poświęceń, przelanych łez i słabnięcia z powodu braku energii. To przyszło naturalnie, po prostu staram się jeść mniej przetworzone produkty i trochę lżejsze, co nie sprawia mi wcale problemu, wręcz smakuje. Druga sprawa to godziny okna żywieniowego. Aktualnie stosuję okno 18-22 lub 16-22. Czemu? Bo nie jestem głodny, znowu. Koło wyżej wspomnianej szesnastej, czy osiemnastej zaczynam odczuwać głód więc jem, po prostu. Jeden posiłek. Od 21 do 22 jem kolejny i potem poszczę do 16-18 kolejnego dnia. Bez żadnego wyrzeczenia. Tak ochoczo powtarzam fakt, że robię to bez trudu nie po to, żeby się pochwalić, tylko po to, żeby dobrze opisać moją obecną sytuację i po to, żeby nikt nie pomyślał, że się katuję. W przyszłą sobotę na przykład planuję zjeść ze znajomymi kebaba, spokojnie, na luzie. Po prostu nie zjem nic oprócz niego, albo niewiele, bez spiny i z pełną świadomością. Nie chcę znowu doprowadzić się do skrajności jedzenia "liścia sałaty" dziennie, a po tygodniu, czy dwóch rzucania się na całą lodówkę. Jeżeli chodzi o ćwiczenia, to planuję w najbliższym czasie wdrożyć jakieś bieganie (to może się gryźć z tym co wcześniej napisałem, ale lubię biegać, nie lubiłem dwugodzinnego katowania się każdego dnia) - np. normalny bieg 30 minut albo interwały, jeszcze nie wiem. Póki co jednak, skupmy się, proszę, na diecie (tfu, sposobie żywienia). Podsumowując, czuję się naprawdę świetnie, nie jestem głodny i czuję satysfakcję, pierwszy raz w życiu mam wrażenie, że tym razem się uda. Pytanie do którego wreszcie (po tej całej litanii) dotarłem brzmi - czy nie obcinam za bardzo kalorii? Czytałem o tym, że metabolizm może się "popsuć", a odchudzanie nie będzie już (aż tak) efektywne, jeśli na starcie obetniemy je za mocno. Czy powinienem zwiększyć kalorie mimo, że czuję się dobrze? Może powinienem zwiększyć długość okna żywieniowego? A może jeszcze coś innego? Co polecacie w mojej sytuacji? Mimo doskonałego samopoczucia troszkę się obawiam, czy to co robię nie jest niezdrowe i czy nie będzie tak, że ten proces zamiast pomóc mi schudnąć - utrudni mi to? A może wszystko jest okej i dramatyzuję? Bardzo proszę o garść porad i niezmiernie przepraszam, że tak bardzo się rozpisałem. Pozdrawiam i życzę wszystkim oraz sobie powodzenia w osiąganiu swoich upragnionych celów.