Na imię mi Rafał. Znajomi zwą mnie Szajba. Nie mam bladego pojęcia skąd to się wzięło.
Sportem jak przystało na dojrzałego faceta zainteresowałem się, w wieku 41 lat (słownie: czterdzieści jeden).
Pamiętam to jak dziś. Ni stąd, ni zowąd zacząłem odczuwać pewien dyskomfort podczas tak prozaicznej czynności jaką jest sznurowanie obuwia, kłucie jakby w podbrzuszu, lekka zadyszka? Skąd? No przecież nie od trzeciego Sobieskiego, wypalanego ciurkiem o siódmej rano na kiblu. Czyżby bełch mi urósł? Niby od czego? Śniadań nie jem, obiad na kolację, kolacja do łóżka. Spodnie ten sam fason od studenckich czasów, Lee Denver W32 L32. Nic to że od jakiegoś czasu zapinam je na cztery, czasem trzy guziki. Od tego jest pas by spodnie na dupie trzymał. Guziki są do ... no właśnie. Obejrzałem się w lustrze. Niby ten sam. Żona mówi, że duży jestem, jakby większy ostatnio. Na moje oko, jakby taki sam. Bo niby od czego miałbym być większy? Od kręcenia kółkiem? Dziesięć lat, w te i wewte, zawsze spóźniony, wszędzie biegiem?
Nie ma bata, większy nie jestem, szerszy nie jestem, tylko to sznurowanie jakby bardziej męczące.
A najbardziej to lubię leżeć, na boczku. Brzuch się kładzie obok mnie. I tak sobie leżymy zerkając, a to na telewizor, a to na laptopa.
Właściwie laptopa posiadłem w celu leżenia z nim. Trafiony zakup. Strzał w dziesiątkę .. albo w kolano.
Powyższy tekst skopiowałem z KNL 2016, by przypomnieć skąd idę.
W którym miejscu jestem, okaże się na dniach.
Dziennik konkursowy uważam za owarty.
When you have to shoot...Shoot! Don't talk
Strava - https://www.strava.com/athletes/11696370