Kłopoty z prozakiem
Czarne chmury zbierają się nad najpopularniejszym lekiem antydepresyjnym świata. Prestiżowy tygodnik naukowy "British Medical Journal" ujawnił zaginione dziesięć lat temu dokumenty wskazujące na większe, niż sądzono, ryzyko związane z zażywaniem prozacu
Nazywany "pigułką szczęścia" i zażywany przez dziesiątki milionów ludzi na całym świecie prozac był największym rynkowym przebojem koncernu farmaceutycznego Eli Lilly. Zyski płynące ze sprzedaży tego leku sięgnęły już miliardów dolarów. W ostatnich miesiącach firma ma jednak coraz więcej kłopotów związanych z prozakiem. Prasa medyczna opublikowała kilka raportów, których autorzy wspominają o mniejszej niż oczekiwana skuteczności tego leku i częstszych skutkach ubocznych. We wrześniu ub.r. naukowcy z nowojorskiego University of Columbia poinformowali, że według ich badań wszystkie środki z grupy SSRI (tzw. inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny), w tym również fluoksetyna będąca substancją czynną prozacu, mogą powodować 2-3 proc. wzrost częstości myśli i zachowań samobójczych u młodzieży poniżej 18. roku życia. Z opinią tą zgodzili się przedstawiciele amerykańskiego urzędu ds. leków i żywności (Food and Drug Administration - FDA), który zajmuje się dopuszczaniem na rynek i kontrolą bezpieczeństwa leków na terenie USA. Jednak szefowie Eli Lilly nie spodziewali się, że to dopiero początek prawdziwych kłopotów.
Wziął i zastrzelił
14 września 1989 r. 47-letni Joseph Wesbecker, operator prasy drukarskiej, przekroczył drzwi swojego zakładu w Louisville w stanie Kentucky i z trzymanej w rękach broni otworzył ogień do kolegów z pracy. Zabił ośmiu z nich i ranił kolejnych dwunastu. Następnie popełnił samobójstwo.
Wesbecker od dawna leczył się z powodu depresji, jednak nigdy nie zachowywał się agresywnie. Miesiąc przed popełnieniem zbrodni zaczął zażywać prozac. Krewni ofiar uważali, że to właśnie ten lek doprowadził Wesbeckera do szaleństwa, dlatego w 1994 r. wystąpili z oskarżeniem przeciw firmie Eli Lilly. Składając pozew do sądu, rodziny ofiar podkreślały, że chodzi im głównie o to, iż producent leku od dawna wiedział, że środek ten może powodować wzrost skłonności do stosowania przemocy, ale to zataił.
Koncern jednak wygrał sprawę. Sędzia prowadzący John Potter był zaskoczony, że prawnicy rodzin łatwo pogodzili się z przegraną, i zaczął podejrzewać, że mogło dojść do potajemnej ugody. Udowodnienie tego zajęło mu aż trzy lata (w tym czasie sędzia nakazał zmianę opisu sprawy w aktach sadowych z "wygranej" na "zakończoną ugodą i oddaloną") i w 1997 r. ostatecznie zmusił obie strony do przyznania, że porozumienie istniało i rodziny ofiar za pieniądze zgodziły się wycofać pozew. Wydawało się, że to koniec sprawy. Do czasu.
Tajne przez poufne
W ubiegłym tygodniu "British Medical Journal" poinformował, że jest w posiadaniu dokumentów, które mogły zostać specjalnie usunięte w czasie trwania procesu Wesbeckera. Ich treść wskazuje na to, że szefowie koncernu Eli Lilly od ponad 15 lat wiedzieli, iż zażywanie fluoksetyny może w pewnych przypadkach łączyć się ze zwiększonym ryzykiem występowania myśli samobójczych i zachowań związanych z przemocą. Nie wiadomo, kto dostarczył wydawcom "BMJ" zaginione dokumenty. Przesyłka wywołała jednak prawdziwą sensację. Przedstawiciele firmy Lilly przyznali we wtorek, że znalezione dokumenty rzeczywiście należą do nich, ale - jak twierdzą - nigdy nie zaginęły i zawsze były dostępne. Dr Richard Kapit z FDA, który z ramienia urzędu wydawał zgodę na dopuszczenie fluoksetyny do stosowania, stwierdził jednak, że wcześniej ich nie widział. - Te dane są bardzo ważne i jeżeli raport o nich był zrobiony przez firmę Eli Lilly lub na jaj zlecenie, to jej obowiązkiem było ich udostępnienie nam i opinii publicznej. Niewykluczone, że świadomie zostaliśmy zmyleni i ukryto przed nami ważne informacje, które mogą zmienić moje zdanie na temat bezpieczeństwa fluoksetyny - mówi Kapit na łamach "BMJ".
Dokumenty trafiły również do kongresmana Maurice'a Hincheya z Nowego Jorku, który część z nich przesłał stacji CNN. Na wszystkich stronach widniał napis "tajne" i nazwa sprawy Wesbeckera.
Co będzie dalej? W specjalnym oświadczeniu firma Eli Lilly m.in. stwierdziła., że prozac pomógł milionom ludzi na świecie i jest jednym z najlepiej przebadanych leków w historii. Rzeczywiście większość ekspertów zgadza się z tą opinią i podkreśla, że ryzyko związane ze stosowaniem leków antydepresyjnych typu SSRI jest niewielkie, a korzyści ogromne. Jednak nie o to tutaj chodzi. Kluczową kwestią - jak zauważył Maurice Hinchey - jest fakt powszechnego zatajania pewnych informacji przez firmy farmaceutyczne.
Czarne chmury zbierają się nad najpopularniejszym lekiem antydepresyjnym świata. Prestiżowy tygodnik naukowy "British Medical Journal" ujawnił zaginione dziesięć lat temu dokumenty wskazujące na większe, niż sądzono, ryzyko związane z zażywaniem prozacu
Nazywany "pigułką szczęścia" i zażywany przez dziesiątki milionów ludzi na całym świecie prozac był największym rynkowym przebojem koncernu farmaceutycznego Eli Lilly. Zyski płynące ze sprzedaży tego leku sięgnęły już miliardów dolarów. W ostatnich miesiącach firma ma jednak coraz więcej kłopotów związanych z prozakiem. Prasa medyczna opublikowała kilka raportów, których autorzy wspominają o mniejszej niż oczekiwana skuteczności tego leku i częstszych skutkach ubocznych. We wrześniu ub.r. naukowcy z nowojorskiego University of Columbia poinformowali, że według ich badań wszystkie środki z grupy SSRI (tzw. inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny), w tym również fluoksetyna będąca substancją czynną prozacu, mogą powodować 2-3 proc. wzrost częstości myśli i zachowań samobójczych u młodzieży poniżej 18. roku życia. Z opinią tą zgodzili się przedstawiciele amerykańskiego urzędu ds. leków i żywności (Food and Drug Administration - FDA), który zajmuje się dopuszczaniem na rynek i kontrolą bezpieczeństwa leków na terenie USA. Jednak szefowie Eli Lilly nie spodziewali się, że to dopiero początek prawdziwych kłopotów.
Wziął i zastrzelił
14 września 1989 r. 47-letni Joseph Wesbecker, operator prasy drukarskiej, przekroczył drzwi swojego zakładu w Louisville w stanie Kentucky i z trzymanej w rękach broni otworzył ogień do kolegów z pracy. Zabił ośmiu z nich i ranił kolejnych dwunastu. Następnie popełnił samobójstwo.
Wesbecker od dawna leczył się z powodu depresji, jednak nigdy nie zachowywał się agresywnie. Miesiąc przed popełnieniem zbrodni zaczął zażywać prozac. Krewni ofiar uważali, że to właśnie ten lek doprowadził Wesbeckera do szaleństwa, dlatego w 1994 r. wystąpili z oskarżeniem przeciw firmie Eli Lilly. Składając pozew do sądu, rodziny ofiar podkreślały, że chodzi im głównie o to, iż producent leku od dawna wiedział, że środek ten może powodować wzrost skłonności do stosowania przemocy, ale to zataił.
Koncern jednak wygrał sprawę. Sędzia prowadzący John Potter był zaskoczony, że prawnicy rodzin łatwo pogodzili się z przegraną, i zaczął podejrzewać, że mogło dojść do potajemnej ugody. Udowodnienie tego zajęło mu aż trzy lata (w tym czasie sędzia nakazał zmianę opisu sprawy w aktach sadowych z "wygranej" na "zakończoną ugodą i oddaloną") i w 1997 r. ostatecznie zmusił obie strony do przyznania, że porozumienie istniało i rodziny ofiar za pieniądze zgodziły się wycofać pozew. Wydawało się, że to koniec sprawy. Do czasu.
Tajne przez poufne
W ubiegłym tygodniu "British Medical Journal" poinformował, że jest w posiadaniu dokumentów, które mogły zostać specjalnie usunięte w czasie trwania procesu Wesbeckera. Ich treść wskazuje na to, że szefowie koncernu Eli Lilly od ponad 15 lat wiedzieli, iż zażywanie fluoksetyny może w pewnych przypadkach łączyć się ze zwiększonym ryzykiem występowania myśli samobójczych i zachowań związanych z przemocą. Nie wiadomo, kto dostarczył wydawcom "BMJ" zaginione dokumenty. Przesyłka wywołała jednak prawdziwą sensację. Przedstawiciele firmy Lilly przyznali we wtorek, że znalezione dokumenty rzeczywiście należą do nich, ale - jak twierdzą - nigdy nie zaginęły i zawsze były dostępne. Dr Richard Kapit z FDA, który z ramienia urzędu wydawał zgodę na dopuszczenie fluoksetyny do stosowania, stwierdził jednak, że wcześniej ich nie widział. - Te dane są bardzo ważne i jeżeli raport o nich był zrobiony przez firmę Eli Lilly lub na jaj zlecenie, to jej obowiązkiem było ich udostępnienie nam i opinii publicznej. Niewykluczone, że świadomie zostaliśmy zmyleni i ukryto przed nami ważne informacje, które mogą zmienić moje zdanie na temat bezpieczeństwa fluoksetyny - mówi Kapit na łamach "BMJ".
Dokumenty trafiły również do kongresmana Maurice'a Hincheya z Nowego Jorku, który część z nich przesłał stacji CNN. Na wszystkich stronach widniał napis "tajne" i nazwa sprawy Wesbeckera.
Co będzie dalej? W specjalnym oświadczeniu firma Eli Lilly m.in. stwierdziła., że prozac pomógł milionom ludzi na świecie i jest jednym z najlepiej przebadanych leków w historii. Rzeczywiście większość ekspertów zgadza się z tą opinią i podkreśla, że ryzyko związane ze stosowaniem leków antydepresyjnych typu SSRI jest niewielkie, a korzyści ogromne. Jednak nie o to tutaj chodzi. Kluczową kwestią - jak zauważył Maurice Hinchey - jest fakt powszechnego zatajania pewnych informacji przez firmy farmaceutyczne.
"Wszystko jedno gdzie się żyje,
Raz się chudnie, raz się tyje..."