Nie było mnie wieki na forum, w chwili wolnej (a mam ich nie za dużo) przejrze co tam się nawyrabiało. Póki co króciutki raport:
W Tajlandii nie istnieją recepty, wszystko co stoi na półce (oprócz morfiny chyba tylko) można sobie kupić, jeżeli czegoś nie ma mili sprzedawcy chętnie zamówią. Jednym słowem wszystko co nie jest underem jest dostępne.
Na miejsach typu Phuket czy Pattaya siłowni jest od groma i są to faktycznie siłownie, a nie zblazowane fitness center - mają całe żelastwo jakie koks może potrzebować ;) Tydzień siłowni kosztuje coś koło 20 zł, miesiąc jakoś 50, za 1000 (albo 1500 nie pamiętam dokładnie) jest członkostwo DOŻYWOTNIE. Oprócz żelastwa mamy wielki basen ze zjeżdżalnią i palmami wokół, kilka spa, sauny itd. Również bar gdzie można sobie strzelić szejka proteinowego, albo borwara hehe. Można oczywiście również zjeść, konkretny obiad za 5-10 zł. A poza tym jak jest się tam dłużej pan trener rozpisze cykl i powie co wbić, hehe - tak przynajmniej wnioskuje, bo mieli taką śmieszną tablicę gdzie pokazywali grubasów i 60-letnich dziadków przed ich "poradą" i po - wszyscy wyglądali jak profesjonalni zawodnicy fitness - więc możemy sobie łatwo powiedzieć, że na pewno w takim wieku na sucho to nie poszło.
Do dyspozycji mamy również masaż (każdy rodzaj, chodź nie "masaż" - o tym zaraz ;D), pożyteczna sprawa konacjąc po porządnym treningu. No i mamy wieczorne rozrywki - wybitnie najlepsze panienki na świecie moim zdaniem, ceny również przyzwoite



Żarcia jest pełno i jest tanie od tajskich specjałów po europejskie steki, ceny jak pisałem są niskie. Nic dziwnego że wielu Amerykanów robi sobie tam takie "masowe wakcje" - nie muszą się martwić że ich zamkną, w porónaniu z Zachodem jest tam naprawdę tanio - no i wieczorami zajęcie zawsze się znajdzie hehe.
Ja sam jedynie prześliznąłem się przez różne zakątki tego kraju, ale pomysł masy na wakacjach w Tajlandii jest obiecujący i być może kiedyś się na niego skuszę.
Pozdrowienia z Australii w której obecnie rezyduję.